Mercury
Bree o poranku była piękna. W trakcie każdej innej pory dnia była równie cudowna, ale było coś magicznego w jej roztrzepanych włosach i zaspanym spojrzeniu. Choć przypuszczałem, że ten wzrok nie wyrażał zmęczenia jako takiego, a raczej zmęczenie ciągłym życiem w niewoli, pod okiem faceta, który miał nie po kolei w głowie.
Dziewczyna siedziała na "moim" łóżku skulona. Nerwowo bawiła się palcami dłoni. Jej różowe włosy były w fatalnym stanie. Nie tak powinna wyglądać przyszła panna młoda.
- Mercury, posłuchaj...
- Spokojnie. Rozluźnij się. Nie gryzę. Chyba, że zechcesz.
Uśmiechnęła się kącikiem ust. Nie sposób było nie zauważyć tego, że się zarumieniła. Była taka urocza. Uwielbiałem ją. Wciąż trudno było mi uwierzyć w to, że Bree naprawdę tutaj była. Cała i zdrowa. Mimo, że pozostali mieszkańcy Yord umarli w tragicznym najeździe wrogów, ona żyła. Gdybym tylko wiedział o tym wcześniej, być może nie byłaby tak zdruzgotana życiem.
- Nie mogę uciec. On cię zabije.
- Nonsens - odparłem, wpychając sobie do ust kawałek jabłka. - Eryx za bardzo mnie ceni. Nie wiem, co we mnie widzi, ale moja śmierć nie opłaciłaby mu się.
- Nie wiesz, co mówisz - wyszeptała drżącym głosem. - Nie zrozum mnie źle. Bardzo się cieszę, że przybyłeś mi na ratunek. Żaden inny mężczyzna nigdy czegoś takiego dla mnie nie zrobił. To wiele dla mnie znaczy. Udowodniłeś mi, że siła przyjaźni istnieje. Jeśli jednak możesz, wróć do Quandrum. Życie tutaj nie będzie dla ciebie łatwe. Nie zniosłabym tego, gdybyś się załamał. Jesteś wyjątkowym mężczyzną i zasługujesz na wspaniałą kobietę, która da ci dzieci. Ja ci tego nie ofiaruję. Już nigdy nie uwolnię się od Eryxa.
- Chyba, że ktoś go zabije.
Dziewczyna zrobiła się blada. Na jej policzkach nie było ani śladu po wcześniejszych rumieńcach, które wyniknęły z zakłopotania.
- Mercury, nie rób tego. Nie wygrasz z nim. Eryx jest bardzo silny.
Byłem na nią zły. Tak bardzo bała się o moje życie, że w ogóle nie myślała o sobie. Bree już jako mała dziewczynka była bezinteresowna i bardziej martwiła się dobrem innych niż swoim, co nie zmieniało faktu, że powinna zmienić priorytety. Przez pięć lat walczyła o siebie w pocie czoła, więc w końcu miałem zamiar zdjąć jej ten ciężar z ramion. Bree zasługiwała na to, aby mieć obok siebie rycerza w lśniącej zbroi, który uratowałby ją przed złym smokiem.
Nie, nie. Smoka już pokonaliśmy. Był nim Hiacynt.
Pokonaliśmy także feniksa, który zdawał się być nie do zwyciężenia.
Dlaczego więc miałem nie pokonać syrena?
Jadłem w spokoju śniadanie. Po chwili poczułem się jednak jak dupek. Stało się to w momencie, w którym brzuch Bree zaburczał.
- Nie jadłaś nic? Cholera, dlaczego mi nie powiedziałaś?
Siłą wcisnąłem jej jabłko do ust. Bree spojrzała na mnie zaskoczona, ale nie protestowała. Mimo, że wolałbym, żeby była silna, to jej uległość wobec mnie była urocza. Ja jednak, w przeciwieństwie do Eryxa, dbałbym o jej uległą naturę. On nie wiedział, co to znaczy.
- Jedz, jedz. Ja już się najadłem.
Karmiłem Bree, a ona nie miała nic przeciwko temu. To było aż za słodkie.
Nigdy nie czułem do kobiety czegoś takiego, co czułem do Bree. Mimo, że w swoim umyśle już dawno ją pochowałem, to zawsze zajmowała szczególne miejsce w moim sercu. Podobnie jak swoja siostra. Diluka była dla mnie równie ważna, co Bree, ale jej śmierć sprawiła, że starałem się nie myśleć o niej często. Bałem się, że jeśli nieustannie będę przywoływał w myślach jej obraz, gdy umierała rozszarpana przez rekina, już nigdy nie dojdę do siebie.
CZYTASZ
Mercury
ActionMercury, który jest zamkniętym w sobie księciem Quandrum, coraz częściej czuje się samotny. Nauka zaklęć zajmuje mu cały wolny czas, ale młody mężczyzna czuje, że potrzebuje czegoś więcej. Pewnego dnia do Quandrum docierają wieści o morskim wrogu, k...