Mercury
- Możesz zostawić nas samych, kochanie? Nie chcę, żeby Blaine czuł się rozkojarzony, a wiem, że zależy mu na tym, aby nie sprawiać ci przykrości.
Bree nie była przekonana do mojego pomysłu. Widziałem zawód wymalowany na jej twarzy, ale nie mogłem nic na to poradzić. Mogłem jej pozwolić tutaj z nami zostać, jednak wiedziałem, że wówczas Blaine miałby większe opory przed wyjawieniem mi prawdy, na którą wreszcie był gotowy.
Blaine siedział na moim biurku. Machał nogami w powietrzu i skupiał wzrok na kolorowym dywanie. Coś się z nim działo, a ja miałem szansę przekonać się, o co tak właściwie chodziło w tej układance.
- Dobrze. Pójdę, ale obiecajcie, że jeśli coś będzie się działo, natychmiast mnie zawołacie.
Podszedłem do mojej narzeczonej, która nie miała jeszcze na palcu pierścionka. Położyłem dłonie na jej ramionach i złożyłem pocałunek na jej czole. Uśmiechnąłem się do Bree, czując do niej wdzięczność. Mogła się ze mną wykłócać, ale podobnie jak dla mnie, najważniejsze było dla niej dobro naszego dziecka.
Kiedy Bree wyszła, podszedłem do Blaine'a. Stanąłem przed nim i starałem się zmienić barwę głosu na jak najłagodniejszą.
- Kochanie, możesz mi powiedzieć to, co przekazałeś Bree?
- Tak, tato.
Kiedy zamigał do mnie te słowa, zrobiło mi się ciepło na sercu. Nie czułem się tak, jakbym zasłużył na mianowanie mnie tatą, ale mógłbym przysiąc, że nigdy wcześniej nie byłem tak szczęśliwy i nie czułem się tak potrzebny, jak w tej właśnie chwili.
- W takim razie mów. Jestem tu dla ciebie.
Blaine nie patrzył mi w oczy. Nie wymagałem tego od niego. Takie zachowanie pokazywało mi jednak, że cokolwiek siedziało mu w głowie, musiało być dla niego bardzo trudne.
- Pamiętam wiele z tego, co wydarzyło się, zanim rodzice odeszli. Starałem się być dobrym synem. Chciałem, żeby mama i tata byli ze mnie dumni. Nie zawsze mi to wychodziło, ale robiłem, co mogłem. Pewnego dnia przywódca naszego stada, Roshival, wysłał moich rodziców na polowanie. Nie poszli tam z własnej woli. Nie mogli jednak nie posłuchać naszego pana, dlatego poszli, zostawiając mnie pod opieką stada. Kiedy wrócili, byli roztrzęsieni. Nigdy wcześniej ich takimi nie widziałem. Mama płakała, a tata ją pocieszał. Kiedy chciałem podbiec do mamy, żeby się do niej przytulić, ona na mnie krzyknęła i mnie od siebie odgoniła.
Nie sądziłem, że Blaine będzie w stanie tak szczegółowo opisywać mi historię. Byłem pewien, że skoro był tak małym dzieckiem, nie będzie miał odpowiedniego zasobu słów, aby się ze mną komunikować. On jednak doskonale wiedział, co robił. Miał przerażająco dużą inteligencję, ale cieszyłem się z tego. Może nie byłem jego biologicznym ojcem, jednak niech mnie piorun trzaśnie, jeśli nie czułem w tej chwili dumy.
Nie chciałem przeszkadzać chłopcu. Dlatego cierpliwie czekałem na to, aż będzie kontynuować opowieść.
- Krążyły różne historie o tym, czego dokonali moi rodzice. Niektórzy halivkowie mówili, że spotkali wroga i przed nim uciekali. Inni, że mama i tata kogoś skrzywdzili. Nie rozumiałem tego. Byli dobrymi istotami. Zajmowali się mną i zawsze się uśmiechali. Nie wierzyłem w to, że mogliby kogoś skrzywdzić.
Chwyciłem Blaine'a za rękę, gdy poczułem, jak się trzęsie. Łzy spływały po jego czaszce. Był roztrzęsiony. Miałem nadzieję, że uda mu się doprowadzić historię do końca.
- Co było potem?
- Mama i tata się ode mnie odsuwali. Płakałem za nimi. Bałem się, że to była moja wina. Spędzali ze mną coraz mniej czasu, więc byłem skołowany. Nie wiedziałem, że tak naprawdę nie chodziło o mnie.
CZYTASZ
Mercury
ActionMercury, który jest zamkniętym w sobie księciem Quandrum, coraz częściej czuje się samotny. Nauka zaklęć zajmuje mu cały wolny czas, ale młody mężczyzna czuje, że potrzebuje czegoś więcej. Pewnego dnia do Quandrum docierają wieści o morskim wrogu, k...