Mercury
Oficjalnie mogłem powiedzieć, że nigdy nie czułem się tak źle, jak w tej chwili.
Drogę od wulkanu do pałacu pokonywaliśmy pieszo. Mimo, że nalegałem, aby Bree i Blaine trafili tam za pomocą mnie, gdyż mogłem przetransportować ich tam na swoich skrzydłach, dziewczyna nie chciała o tym słyszeć. Pragnęła przejść się na spokojnie po królestwie, które nie było takie znowu duże. Podróż miała zająć nam maksymalnie godzinę, jednak domyślałem się, że Bree będzie chciała zahaczyć o centrum.
Byłem wściekły. Na siebie oraz na istoty zamieszkujące wulkan.
Zasady były w Quandrum świętością. Przestrzegano ich od lat i nie zapowiadało się na to, aby cokolwiek miało się zmienić. Czasami byłem jednak zły, że nie dało się niczego zmienić. Choćby trochę.
Współczułem Blaine'owi. Mimo, że był dzieckiem, doskonale rozumiał, co się wokół niego działo. Halivki miały do siebie to, że były bardzo emocjonalnymi stworzonkami. Rodzina była dla nich najważniejsza. Nie zamierzałem dochodzić, kto zabił rodziców chłopca, gdyż nie miałoby to większego sensu. Jako, że silniejsze stworzenia miały prawo polować na słabsze, nie mógłbym wyciągnąć żadnych konsekwencji. Pozostało mi więc zaopiekować się chłopcem i mieć nadzieję, że Bree mnie za to nie znienawidzi.
Los jawnie z nas kpił. Gdyby bogom na nas zależało, nie wepchnąłby nam do rąk dziecka, które nie dość, że było innego gatunku, to wymagało stałej opieki. Być może był to dla nas swoisty test. Może stanęliśmy przed tą decyzją w jakimś celu. Prawdopodobnie bogowie chcieli coś sprawdzić, jednak byłem tak podenerwowany i rozkojarzony, że nie byłem w stanie wymyślić niczego sensownego.
- Kochanie, mogę ponieść Blaine'a. Musisz być już zmęczona.
Spacer od wulkanu do miasteczka zajął nam trochę czasu. Bree w ogóle się do mnie nie odzywała. Starałem się wyczuć magią, czy była na mnie zła, ale wszystko wskazywało na to, że czuła się po prostu skołowana.
- Dobrze. Choć nie wiem, czy mnie puści.
Blaine był również wykończony. Z tego, co dowiedziałem się od halivków zamieszkujących w wulkanie, rozpaczał całą noc. Gdy dziecko halivków nagle traciło rodziców, cały świat walił im się na głowę. Nie wiedziały, co się dzieje. Bały się, że one też umrą. To było coś silnego. Tak potężnego, że nie dziwiłem się, iż dziecko się zmęczyło.
Kiedy spróbowałem odebrać Blaine'a od Bree, ten szybko się poddał. Wtulił się w moje ramiona i musnął mnie łebkiem w szyję. Byłem ciekaw, czy Romeo znajdzie z nim wspólny język. Mimo, że nie należeli do tego gatunku, to byli do siebie bardzo podobni.
- Jeśli jesteś na mnie zła...
- Nie jestem - oznajmiła, choć nie słyszałem w jej głosie pewności. - Zrobiłeś to, co należało. Cieszę się, że jesteś takim dobrym władcą, Mercury.
- Bree, nie odsuwaj się ode mnie. Obiecuję, że gdy tylko Blaine podrośnie, to go wypuścimy.
Chłopiec był jeszcze mały i raczej nas nie rozumiał, jednak gdy powiedziałem o tym, że się go pozbędziemy, on mocniej wbił pazurki w moją szyję.
Spojrzałem na profil Bree. Dziewczyna wyczuła na mnie swoje spojrzenie. Uśmiechnęła się lekko.
- Mercury, nie denerwuj się. Owszem, byłam zła, kiedy dowiedziałam się, że będziemy mieć pod opieką dziecko, ale wszystko się ułoży. Nie zostawiłabym Blaine'a samego w wulkanie. Mimo, że nie jest demonem ani syrenem, to jest uroczy.
CZYTASZ
Mercury
ActionMercury, który jest zamkniętym w sobie księciem Quandrum, coraz częściej czuje się samotny. Nauka zaklęć zajmuje mu cały wolny czas, ale młody mężczyzna czuje, że potrzebuje czegoś więcej. Pewnego dnia do Quandrum docierają wieści o morskim wrogu, k...