24

605 51 4
                                    

Bree

- Kochanie, możesz do mnie podejść? 

Głos Mercury'ego drżał. Nie wiedziałam, co się stało. Miałam wrażenie, że nagle w wulkanie atmosfera zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Coś było na rzeczy, jednak miałam nadzieję, że to nie była moja wina. 

- Co się dzieje? 

Zbliżyłam się do mojego ukochanego. Mercury ostrożnie wskazał na stworzonko, które wtulało się w moje ramiona. Na początku mnie przeraziło. Bałam się, że zechce mnie udusić. Nigdy nie widziałam istoty podobnej do tych, które tu nas powitały. Mimo, że znałam Romeo, który trochę przypominał te istotki, to jednak różniło je kilka rzeczy. 

Uznałam więc, że skoro Mercury nie panikował, wszystko było pod kontrolą. Uspokoiłam się i pozwoliłam, aby stworzonka podskakiwały przy moich nogach i piszczały radośnie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden z nich. Konkretnie ten, który uczepił się mnie i nie chciał puścić. 

Jego małe ciałko drżało. Nie wiedziałam, ile ta istota miała lat, ale zachowywała się jak małe dziecko. Może się czegoś bało. Dlatego poklepywałam je delikatnie po plecach, chcąc mu pomóc. 

Oczy Mercury'ego pokazywały, że coś się stało. Spoglądał na stworzonka, które stały u jego stóp z głowami uniesionymi do góry tak, jakby czekały na jakieś słowa swojego księcia. 

- Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? Zaczynam się niepokoić.

Mercury przesunął dłonią po swoim karku. Następnie zaczął mierzwić swoje włosy. Był wyraźnie zdenerwowany, przez co moje serce zaczęło szybciej bić. Dopóki był opanowany i stanowił rolę mojego przewodnika, niczego się nie obawiałam. 

- Zdążyliśmy na czas, skarbie. 

- Co to znaczy? 

- Może odejdziemy na bok, dobrze? One rozumieją, co mówimy. 

- Potrafisz się z nimi komunikować? 

- Tak. Znają język migowy, a ja nauczyłem się go, gdy byłem dzieckiem. Chciałem móc się z nimi porozumiewać. 

- Oczywiście. Rozumiem, że chcesz porozmawiać poza zasięgiem ich słuchu, ale ten... Ta istotka nie chce się ode mnie odczepić.

- On może z nami iść. Ma na imię Blaine i sprawa dotyczy jego. 

Mimo, że nie chciałam zostawiać Blaine'a samego, kimkolwiek był, to zaczęłam się go bać. Wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy, jednak coś było na rzeczy. Czułam, że sprawa była ważna, skoro Mercury był tak zdenerwowany, że drżały mu ręce i załamywał mu się głos. Obawiałam się, że gdy powie mi, o co chodziło, doznam szoku i się po tym nie pozbieram. 

Mercury zamigał coś stworzonkom, a one pokiwały twierdząco głowami i odeszły. Zostaliśmy w tym zakątku wulkanu sami. Wciąż poklepywałam po pleckach Blaine'a. Nie wiedziałam, czy bardziej starałam się uspokoić jego czy siebie. 

- Nie milcz dłużej. Zaczynam się bać nie na żarty. 

- Te stworzonka to halivki - wyjaśnił, chyba chcąc zacząć od początku. - Nie są niebezpieczne. Żyją tutaj w spokoju, nikomu nie zawadzając. Mają jednak swoje prawa, podobnie jak wiele magicznych istot. Żyją w grupach, ale najważniejsza jest rodzina. Cholera, nie wiem, co mam zrobić. Historia z Knightem się powtarza. 

- Z Knightem? Mówisz o synku Effie i Saturna? 

- Tak. Jak wiesz, został w Quandrum, gdyż jest odmieńcem. Rodzice nie chcieli go znać, ale nie o tym mowa. Chodzi o to, że gdy rodzice jednego z halivków umierają, ich dziecko bądź dzieci muszą odejść ze stada, aby zacząć żyć własnym życiem. Przywódca tych stworzeń przekazał mi, że dziś jest dzień, w którym Blaine musi odejść. Jego rodzice zmarli wczoraj. 

MercuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz