Rozdział 48

1.7K 56 16
                                    

W piątek rano Harry zszedł na śniadanie, zastanawiając się, co ich dzisiaj czeka. Cały tydzień przynosił coraz to nowe stresujące wydarzenia, tak że napięcie nie spadało nawet na moment. Nie miał pojęcia, czemu akurat dziś czuł nad sobą większa presję, ale czuł ją tak czy owak.

Siadając przy stole, starał się odprężyć. Pozostali dyskutowali z ożywieniem i pomyślał, że posiłki na Grimmauld Place przypominają posiłki w Hogwarcie. Towarzystwo Ślizgonów wcale nie różniło się tak bardzo od gryfońskiego, składało się z różnych ludzi, ale tematyka rozmów była niesamowicie podobna. Sytuację można było porównać z pierwszymi dniami każdego nowego roku szkolnego, kiedy wszyscy nadrabiali miesiące nieobecności, dużo plotkowali i, oczywiście, wiele tych plotek kręciło się wokół niego.

Niezbyt uważnie słuchał, jak jego domownicy entuzjastycznie omawiają każde zdarzenie ubiegłego tygodnia, ale wyłączył się, gdy zaczęło go to przytłaczać. Jedna sprawa to próbować radzić sobie ze swoim ciężkim życiem, a zupełnie inna wysłuchiwać tego z czyichś ust. W ich głosach pobrzmiewał strach, podziw i nadzieja, co zarówno go przygnębiało, jak i przerażało.

Skierował swoje myśli ku treningom, ale nie poczuł się przez to lepiej. Dzień wczorajszy spędził na nauce zaklęć obronnych, głównie na stawianiu tarcz, faszerując się eliksirem przeciwbólowym, jakby miał nie doczekać jutra, gdy uświadomił sobie, że jutro może i nadejdzie, ale nie ma żadnej gwarancji, że je przeżyje.

Nie łudził się, że jego ramię wyleczy się przed konfrontacją z Voldemortem. Uodpornił się już na nieuzależniające eliksiry uśmierzające ból, powoli traciły swoją skuteczność, ale nie śmiał poprosić Severusa o coś mocniejszego. Byłoby to jak przyznanie się do porażki.

Właśnie wtedy sam siebie przeraził, pomyślał bowiem, że nie ma znaczenia, czy zażyje silniejszą, uzależniającą miksturę, skoro za kilka dni i tak umrze. Mógł żyć z obolałym ramieniem. Śmierć nie wchodziła w grę.

Śmierć. Pogrzeb Scrimgeoure'a miał się odbyć po południu, bo przełożono go ze względu na inne pogrzeby. Harry wcale nie lubił tego człowieka, ale zginął przecież śmiercią bohatera. O ile w ogóle coś takiego istnieje. Umarł, broniąc ministerstwa, któremu służył. Knot zwiałby, gdzie pieprz rośnie, a Scrimgeour walczył, i to dzielnie.

Harry nie mógł znieść myśli o umieraniu, a wspomnienie byłego ministra magii właśnie do tego go doprowadziło. Rozpaczliwie potrzebował otrząsnąć się z przygnębienia, a udział w pogrzebie z pewnością mu w tym nie pomoże. Nie żeby Severus zamierzał pozwolić mu pokazywać się publicznie.

Z tego co wiedział, Severus oczekiwał jego i Draco ponownie w sali treningowej tuż po śniadaniu. Harry'emu wcale się to nie uśmiechało. Ich nauczyciel wyciskał z niego siódme poty, a wczoraj do samego wieczora ćwiczyli tak intensywnie, że razem z Draco ledwie dowlekli się do łóżka.

Bez wątpienia Severus doskonalił jego umiejętności w konkretnym celu, ale Harry nie miał pojęcia, czym on jest, i niepomiernie go to frustrowało. Chciał powiedzieć Severusowi, że zamierza po prostu ćwiczyć aż do ostatecznej bitwy, ale nie potrafił zmusić się i poinformować go, że rezygnuje. Denerwowało go, że Snape posługuje się takimi samymi metodami, jak podczas nauki oklumencji, co przecież zakończyło się katastrofą. Nie zamierzał powtórzyć swojego błędu. Tak więc, jeśli tylko Severus zamierzał trenować go aż do soboty, niech i tak będzie.

W roztargnieniu rozgrzebywał jajecznicę na swoim talerzu i zastanawiał się, czy ten przysłowiowy ciężar na jego barkach mógł stać się jeszcze cięższy.

— Harry?

Uniósł wzrok, słysząc napięcie w głosie Draco. Ciekawe, jak wyglądał.

— Nic mi nie jest — mruknął. — Idę trenować dalej.

Tajemnice | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz