25 4 0
                                    

Prawdę mówiąc, lekcja mugoloznawstwa była dosyć niepotrzebna. Pomijając już fakt, że prowadził ją Remus Lupin (co swoją drogą podobało się najbardziej Potterowi), opierała się głównie na kłótni Lavender Brown i Romildy Vane o to, jak poprawnie zachować się pośród mugoli w razie ataku, a nie mając przy sobie różdżki.

Nikogo zbytnio nie interesowała potyczka słowna tych dziewcząt, toteż uczniowie albo rozmawiali ze sobą, albo tak jak Hermiona, słuchali pokręconych wywodów nauczyciela. Harry i Malfoy siedzieli osobno, a blondyn mierzył co chwilę groźnym wzrokiem Theodore'a Notta. Niby nie nękały ich już więcej żadne obawy, a ta chwila bezczynności pozwoliła im ochłonąć, ale jakim byłoby życie bez ani jednego problemu? Jasnym jest, że akurat teraz obu nękała obawa przed ich relacją, a zwłaszcza moment bliskości pod prysznicem. Draconowi przez ten cały czas przebiegały przed oczyma obrazy zimnych kafelków, rumianych polików, zachłannych pocałunków czy zamglonych z rozkoszy i pragnienia zielonych oczu. Nachodziły go różne wymyślne wizje, strach przed ojcem oraz wiele niewypowiedzianych dotąd pytań i słów, na które tak bardzo chciał znaleźć w końcu odpowiedź. Chciał rozjaśnić sytuację, porozmawiać...Czy to kiedykolwiek miało szansę się udać?

Wybraniec zaś odczuwał lekką bojaźń. Nie chciał, żeby cokolwiek między nimi zaszło, wyszło na światło dzienne. To był bardzo nieprzemyślany czyn, ale nie mogli nic już na to poradzić. Harry pragnął w końcu pogadać z Malfoyem, ale nigdy nie było odpowiedniego momentu.

Z głowami w chmurach wrócili do skromnie umeblowanego domku pod numerem 19, gdzie każdy z nich odbył wieczorną toaletę. Bez zbędnych kłótni (nie wliczając kilku drobnych uwag na temat tego, jak długo Draco się myje) udali się na spoczynek.

✵ ✷ ✵

Śmiech.

Okrutny, szyderczy i przerażający śmiech.

Następnie śmiercionośna formułka, zielony błysk i głuche uderzenie ciała o marmurową posadzkę.

A później jeszcze więcej rechotu i stukot kościstej laski o posadzkę.

- Lucjuszu - sykliwy głos należący do pary czerwonych oczu i człowieka ,niby węża, odzianego w kruczoczarne szaty - Czy wszystko gotowe?

- Tak, panie - starszy mężczyzna o blond włosach ukłonił się nisko, całując kościstą dłoń swojego przywódcy - Śmierciożercy patrolują teren obozu. Ponadto wykonują ostatnie badania bariery, byś i ty mógł we własnej osobie zjawić się, aby w końcu dokonała się przepowiednia.

- Harry Potter musi zginąć - warknął pewnie, a następnie wstał z obitego czerwonym aksamitem tronu.

Naocznym świadkiem był srebrzysty księżyc, którego promienie wpadały do ciemnego pomieszczenia i złowrogo oświetlały znajdujące się w nim postacie.

- Pozbyliśmy się niewygodnych osób - z cynicznym uśmiechem zerknął na leżące niedaleko zwłoki - Teraz wystarczy przeczekać, a na mój rozkaz zaatakujecie.

Chwycił podbródek klęczącego przed nim mężczyzny, tak że patrzyli sobie w oczy.

Szkarłat i stal.

- Nie zawiedź mnie, Lucjuszu. I lepiej przekaż to swojemu synowi... - wysyczał jadowicie, a koniec różdżki znalazł się przy szyi poddanego - Od tego zależy wasza pozycja w szeregach, ty dowodzisz, a on nas wspiera. Niestety obiegły mnie ostatnio pewne wieści, które trochę...zmieniły moje spojrzenie na wasz czystokrwisty ród.

Pedały.

Zwolennicy jasnej strony.

Zdrajcy.

Puste słowa odbijały się od kamiennych ścian, błądząc po korytarzach posiadłości i gubiąc się w mroku.

- Panie, to nie tak, ja...

- Zamilcz - potężny czarodziej o gadziej czaszce uniósł rękę z bronią i wystarczył jeden ruch, by jego sługa opadł na zimną posadzkę, zwijając się z wszechogarniającego bólu i tracąc głos od przeraźliwych krzyków - Według Śmierciożerców stacjonujących na miejscu, Potter ma romans z twoim synem. Nie mam zamiaru tolerować kogoś takiego w mojej armii - zbliżył swoją twarz do tej wykrzywionej grymasem cierpienia - Żeby to się więcej nie powtórzyło. Zbierz potrzebnych do ataku i przekaż Belli, żeby się u mnie stawiła. Ułatwi mi to pracę...

Machnął różdżką, a męka została zastąpiona ulgą i dziwną pustką.

Dudniące kroki.

- Spotkanie jutro.

Trzask aportacji.

Słone łzy i donośny szloch, po czym wściekłość na własnego dziedzica i wiele przyrzeczeń.

Na końcu czarodziej przywołał kawałek pergaminu, pawie pióro i rozbijający się o marmury atrament, który pozostawił czarniejącą plamę tuszu.

Kolejna torsja płaczu i odczucie samotności.

Tylko krążący nad Malfoy Manor dostojny puchacz i srebrny glob byli widzami tej koszmarnej sceny.

Bowiem ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. Lucjusz nie miał zamiaru odpuścić, a chciał się wykazać lojalnością. Być może to sprowadziło na niego w przyszłości zgubę.

Ból blizny-błyskawicy.

✵ ✷ ✵

- Harry... - zaniepokojony Draco szturchał i potrząsał Potterem.

Z chłopakiem zdecydowanie nie było dobrze, trząsł się, krzyczał przez sen i na zmianę zanosił się szlochem. Szarooki pierwszy raz spotykał się z taką sytuacją, chociaż w Hogwarcie słyszał plotki o nocnych napadach Pottera. Z braku doświadczenia zdecydował się na dosyć ryzykowne wyjście i zwyczajnie uderzył Wybrańca w policzek.

Poskutkowało natychmiast i zlany zimnym potem brunet, szeroko otworzył oczy, wciągając ze świstem powietrze. Harry popatrzył szklistym wzrokiem na współlokatora i wyszeptał z trudem:

- Twój ojciec...On- Voldemort...Jutro...Draco - ostatnie słowa błagalnie wypowiedział. Blondyn w domu nigdy nie był uczony wyrażania swoich uczuć ani tym bardziej współczucia, ale wiedział dobrze jak to jest mieć koszmary. Narcyza przychodziła wtedy do jego pokoju i uspokajała, gładząc kojąco po dłoni. Postanowił spróbować naśladować jej czyny. Wślizgnął się do łóżka Pottera i oparł o drewniany zagłówek. Wyciągnął ręce jak do przytulania, a Harry odczytał to jako zaproszenie. Blondyn chciał mu pomóc.

Zielonooki usiadł między udami chłopaka i oparł się o jego klatkę piersiową. Przymknął oczy, po chwili czując silny uścisk ramion. Draco muskał jego plecy, szepcząc do ucha kojące słowa.

Usnęli, nie roztrząsając wydarzeń. W końcu zawsze był jeszcze czas, by o nich porozmawiać. Teraz zaś potrzebowali chwili odpoczynku od ratowania istnień ludzkich. Sami przecież byli jeszcze zwykłymi nastolatkami.

Tylko puchacz przecinający nocne sklepienie swoimi szerokimi skrzydłami, leciał w kierunku bariery ponad lasem, niosąc ze sobą złowrogie wieści i niepokój, o których chłopcy mieli niebawem zostać powiadomieni przez pewnego tłustowłosego jegomościa.

It's just a dream || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz