Narcyza poczuła silny, piekący ból koło żebra, a siła zaklęcia z jaką w nią uderzyło, spowodowało upadek. Padła na ziemię, błagalnym wzrokiem, pełnym łez, szukając pomocy. Draco oczywiście pochylił się nad nią, z przerażeniem i paniką wpatrując w zadaną ranę. Nagle Śmierciożercy wydali głośny okrzyk i rozpoczęli napierać na prowizoryczną barierę ochronną tworzoną przez uczniów i nauczycieli. Raptownie doskoczyła do nich Bellatriks, której śmiech przypominał skrzypienie starej szafy. Podparła się na boku, bawiąc z cierpienia siostry do rozpuku. Nad ich głowami przelatywały wiązki zaklęć, mocy potężnej i groźnej. Mocy sprawczej.
- Jakim prawem się z niej śmiejesz?! - wycedził Malfoy w małym przypływie odwagi, zaciskając zęby. Skwapliwie rzuciłby w nią jakąś klątwą, lecz zamiast tego stał i piorunował ją wzrokiem. Po tym, co przed chwilą zadziało się między nim i ojcem, trzęsły mu się ręce, a w głowie lekko kołowało. Nie miał siły walczyć.
- Upadłeś tak nisko - zaskrzeczała i złośliwie się uśmiechnęła. Greyback przepchnął się koło niej, co wyraźnie ją zniesmaczyło - Uważaj jak leziesz, psie! A ty, powiedz, Draco, jak to jest? Jak to jest być tak szpetnym? - podeszła do niego, nie zwracając najmniejszej uwagi na cierpiącą blondynkę. Ujęła jego podbródek i wygięła usta w czystej pogardzie.
Chłopak odtrącił jej dłoń, cofając się z bojaźnią przed nieobliczalną czarownicą. W jednej chwili myślał już, że umrze. Chciał żegnać się z życiem, przepraszać Harry'ego za wyrządzone krzywdy, pomóc matce, wyrzec ojca tak, jak on wyrzekł się syna. Chciał dziękować wujkowi za skrytą opiekę i akceptację. Za pocieszenie, nawet tak nieme, lecz podnoszące na duchu. Lecz coś go olśniło. Chwycił się za bok, wymacując tam Czarną Różdżkę. No tak, była tam cały czas! Dostał ją od kochanka, by mógł walczyć. Walczyć w dobrym imieniu. Tą od Voldemorta dawno rzucił w krzaki, wyrzekając się walki po ciemnej stronie.
- Vulnera Cruenta! - użył zaklęcia, które tak wiele razy padało z ust pana Malfoya. Lestrange obroniła się z refleksem, szybko posyłając ku blondynowi klątwę.
Chłopak wiedział, że nie będzie łatwo. Nie mógł walczyć bez wysiłku z członkiem rodziny, wiedząc z tyłu głowy do czego to prowadzi. Z dwojga złego wolał umrzeć walcząc, ale nadal jego wola przeżycia była silniejsza. Nie chciał tak ginąć. Jeszcze nie teraz. Kropelka potu spłynęła mu po karku. Śmierciożercom właśnie udało się przebić przez osłonę, a starcie wciąż przybierało na sile. Teraz zaangażowali się również nastolatkowie. W obliczu zagrożenia Ślizgoni zawarli cichy pokój z Gryfonami, jednocząc te dwa domy tą niejawną pertraktacją. McGonagall i Albus walczyli ramię w ramię, bardziej doglądając uczniów niż martwiąc o siebie. Spore straty wśród wroga czynił głównie Syriusz, który w końcu miał okazję zemścić się bezkarnie na osobach, które skrzywdziły go w przeszłości. Jego wilkołaczy instynkt szybko się zbudził i mimo że był dzień, mimo iż pełnia już dawno przeminęła, siła dała o sobie znać i radził sobie bez różdżki równie dobrze, co z nią. Remus wspierał ukochanego i pomagał Hannie Abbott odgonić Rookwooda, a w ochronie Puchonki stanęła również Luna Lovegood, w której obudziła się dziwna ambicja. Ta z pozoru niepozorna dziewczynka była bardzo zdolna i przekonać się o tym mógł sam Wybraniec, nawet już wtedy, kiedy na piątym roku utworzyli Gwardię Dumbledore'a.
Harry trzymał się blisko Hermiony. Ufał jej talentowi i inteligencji, a przy tym sam dawał z siebie wszystko i walczył za każde zło tego świata. Za rodziców, za kochającą matkę, Lily, która oddała za niego życie, mianując go Wybrańcem. Za ojca, równie oddanego. Za wszystkie lata w Hogwarcie, gdy na każdym kroku ludzie starali się go zabić, skompromitować lub wyśmiać. I na końcu też za miłość. Tak cudowną, słodką oraz potężną, będącą w stanie zażegnać tak bezgraniczny ambaras. Wojował dla tych delikatnie muskających go ust na dobranoc, dla księżycowych oczu i miękkiej czupryny. Dla serca ze stali, wewnątrz stopionego dzięki owej namiętności. Walczył dla siebie, by przeżyć. Gdzieś tam byli też jego koledzy, osoby troszczące się o niego, praktycznie nie zważające na opinie innych. Dean, Seamus, a także Cedric i Cho, może i Astoria i Theo. Byli zwykłymi ludźmi, dopiero nastolatkami. Różne ma się wtedy myśli i pomysły, nie? Złoty Chłopiec był w stanie wybaczyć swój chwilowy ból, ponownie uleczony istotą miłości. To ona odegrała jedną z ważniejszych roli w tej opowieści.
Z boku, przy budynkach zmagali się ponadto Neville i Blaise, wzmacniani przez Pansy Parkinson. Ostatnimi dniami Neville zaufał czarnoskóremu i w jakimś stopniu odwzajemnił uczucie. Wyglądał na szczęśliwego będąc u boku ukochanego.
Brakowało do kompletu tylko Severusa Snape'a, bez którego losy naszych bohaterów potoczyłyby się inaczej, a może i fatalnie w skutkach. Ten tłustowłosy nauczyciel eliksirów znaczył wiele więcej niż z pobieżnego wrażenia wydawałoby się czytelnikowi. Począwszy od Lily, poprzez Harry'ego, aż do teraz, gdy obronił zarazem Dracona jak i Wybrańca, a możliwe, że i cały obóz. Był bohaterem, a każdy bohater miewa chwile słabości i afrontu.
Tłum walczył. Czarne peleryny wkradły się między pozostałych czarodziejów, siejąc zielone i białe przebłyski niczym ziarna. Ziarna, które nie mają szansy wyrosnąć, a tylko obumierają, jak przypowieściowe ziarno rzucone na skałę czy chwasty. Ziarna-klątwy, skutkujące obumarciem nie tylko siebie, a zarazem gleby, na jaką upadły.
CZYTASZ
It's just a dream || Drarry
Hayran KurguCzy to wszystko działo się w rzeczywistości, czy może było to zaledwie wyobrażenie? Co, jeżeli nawet bez zmieniacza czasu da się czegoś uniknąć? „Walczył za każde zło tego świata. Za rodziców, za kochającą matkę, za ojca równie oddanego. Za wszystk...