ⅩⅨ

31 4 0
                                    

Z nagła Harry poczuł silne uderzenie, wytrącające mu z ręki różdżkę, która odleciała gdzieś pośród ludzi, i przewracające go na wilgotną ziemię. Jak nożem uciął, atmosfera zgęstniała, niebo zachmurzyło się jeszcze bardziej, a wśród walczących zapanował chwilowy spokój, przerywany tylko donośnym rechotem. Tłumy wokół powalonego Wybrańca rozstąpiły się, tworząc ścieżkę, którą kroczył dumny i zadowolony z własnych czynów Voldemort. Sięgające ziemi szaty i koścista laska zostawiały za nim ślad, gdy stanął naprzeciw swojej ofiary. Błyszczącym złowrogo spojrzeniem obrzucił bruneta i zgromadzonych, a następnie zaniósł się salwami przeszywającego chłodne powietrze śmiechu.

- Harry Potter - zaświergotał, a blizna chłopaka zapiekła niemiłosiernie - Oto jestem, stoję tu przed tobą. Wydaje ci się, że jesteś taki silny, by mnie pokonać na wieki? Mylisz się! Jestem nieśmiertelny, mnie się nie da zgładzić. Nie to, co ciebie... - wolnym krokiem zaczął przechadzać się po wolnej przestrzeni - Widzisz, twoi rodzice zginęli, byś i ty tego dokonał. Dziś jest wielki dzień! - zaskrzeczał - Dzień twojej śmierci! I nikt cię nie uratuje!

Spojrzał wymownie na uzbrojonego Dumbledore'a, który zmrużył oczy i stał jak kołek w miejscu.

- Zostaw go! - Hermiona wystąpiła naprzód, z zawziętością wymalowaną na rumianej od walki twarzy.

- A co taka mugolaczka jak ty może mi zrobić? - zakpił - Nie znasz mojej potęgi? Brudna krew, nie warta mojego zachodu...Przeciętna szlama - ostatnie słowo zaakcentował, by jak najbardziej dopiec szatynce. Wiedział gdzie dokładnie uderzyć, zachowywał się jak Malfoy przed przemianą.

- A co ty możesz zrobić? - wtrącił się Harry, zyskując pewności siebie - Czekałeś piętnaście lat by ostatecznie mnie dopaść i mimo tych wszystkich starć to ja, zwykły chłopiec przeżyłem. Ten-Który-Przeżył mówią o mnie. A ty? Ty za każdym pojedynczym razem przegrywasz! W Komnacie Tajemnic, podczas bitwy o Hogwart. To dopiero słabość! Znałem twoje plany już od dawna! - wstał, stając na poziomie Czarnego Pana.

- Jak śmiesz...Śmiesz wyzywać Lorda Voldemorta na pojedynek? Jak bezmyślnym trzeba być, by dokonać czegoś takiego!

- Jak nieustraszonym trzeba być, prawda Harry? - ku zdziwieniu wszystkich, do wymiany zdań dołączyła również Luna Lovegood. W tym czasie Draco przedzierał się przez skupionych, walcząc o każdą sekundę i błagając w duchu, by Harry nie palnął czegoś głupiego.

Potter uśmiechnął się do niej lekko, taksując postać Czarnego Pana gromiącym spojrzeniem.

- Dalej, zrób to. Jestem bezbronny. Niech dokona się przepowiednia. Przecież żaden z nas nie może żyć bez drugiego - wyszczerzył się zawadiacko, wywołując tym potworny gniew mężczyzny.

Twarz Voldemorta skamieniała, a on sam uniósł dłoń z różdżką ponad głowę. Czas zdał się zwolnić, a liście na drzewach nawet nie dygotały. Napiął się i powolnym, chrapliwym głosem rozpoczął inkantację.

- Avada...

Nagle krwistoczerwona wiązka światła uderzyła w jego różdżkę, wytrącając ją z dłoni i pozostawiając mężczyznę w szoku. Spojrzenia ludzi skierowały się ku postaci w długiej, kruczoczarnej szacie. Twarz postaci skutecznie osłaniał równie ciemny kaptur. W kąciku ust Harry'ego pojawił się mały uśmieszek, chociaż w dalszym ciągu pozostawał bezbronny. Miał dziwne przeczucie kim była ta osoba. Zanim jednak był w stanie dokładnie się jej przypatrzeć, zniknęła tak prędko, jak się ujawniła. Dopiero teraz w oczach Voldemorta zarysowała się czysta wściekłość. Tymczasem zamiast na chłopaka, patrzył na jakiś punkt za nim. Dało słyszeć się dyszenie, ciężkie kroki oraz plusk kałuż. To wszystko działo się zaledwie w jednym momencie. Wydarzenie po wydarzeniu, bez żadnych pauz. Lecz czas niby się zatrzymał. Obok Pottera pojawił się Draco.

Czarny Pan już zdążył uzbroić się na nowo, mierząc w obu chłopaków. Młody Malfoy popatrzył troskliwie na Gryfona, słysząc z daleka wrzaski swojego ojca.

- Avada Kedav...

Inkantacja rozpoczęła się na nowo. W ułamku sekundy blondyn rzucił Czarną Różdżkę Potterowi. Różdżkę, którą walczył przez ten cały czas. Różdżkę, którą słusznie podarował mu ukochany, wierząc, że na coś się przyda. Teraz ta różdżka była ich ochroną i prewencją.

Zręczny chwyt ręki wystarczył, by zapobiec zielonemu jak oczy Harry'ego zaklęciu. Jedna formułka, setki oczu i błysk światła. Voldemort z szałem próbował się wycofać, lecz został trafiony. Pokonany. Dziwnym trafem czas powrócił do normalności. Rozległ się donośny jazgot, po czym na miejscu Czarnego Pana pojawiła się czarna dymiąca smuga, która od razu obrała niewiadomy nikomu kierunek i pofrunęła wysoko ku niebiosom. Czarne chmury ustąpiły miejscu delikatnym promieniom, a ptaki znów zaświergotały. Wmieszani w uczniów Śmierciożercy zostali niespodziewanie napadnięci. Na miejscu rozległy się trzaski deportacji, a Aurorzy zwołani przez Dumbledore'a poczęli wyłapywać tych najgroźniejszych przywódców wśród zwolenników ciemnej strony. Części z nich udało się uciec, ale Bellatriks i Lucjusza pochwycono. Draco nie wahał się. Nie miał zamiaru kiwnąć palcem w ich kierunku, nawet jeżeli byli rodziną. Lucjusz podzielił ród dzisiejszym wydziedziczeniem i zamachem na Narcyzę. Chłopaka olśniło i porzucił znajomych, w poszukiwaniu zranionej matki. Znalazł ją niedaleko wysokiego drzewa, z grymasem bólu wyraźnie widocznym na twarzy.

- Już po wszystkim, mamo...Jest dobrze, będzie dobrze...Harry nas ocalił... - sprawnie uleczył jej ranę, a kolor zaczął wracać na jej blade policzki. Umazana była w błocie, a jeden z kolczyków gdzieś zniknął, mimo tego Draco nadal postrzegał ją jako swoją najwierniejszą, nieskalaną matkę. Uratowała go, samemu padając ofiarą. Nie myślała czy bronić syna, po prostu to zrobiła.

Podczas, gdy Ślizgon pomagał Pani Malfoy, niedaleko od nich zebranych więźniów aportowano i wtrącono do Azkabanu. Nastolatkowie pomagali sobie nawzajem, a nauczyciele opatrywali rannych. Stwierdzono, iż nikt nie ucierpiał poważnie, Pani Pomfrey już kroczyła ze swoją apteczką i całym arsenałem eliksirów. Ronowi został podany silny lek, który natychmiast przywrócił mu wigor i sprawność. Kroczył ku Gryfonom ze zdziwieniem. Hermiona ujrzała go jako pierwsza i rzuciła się by go uściskać.

- Gdzieś ty był całą bitwę? Nie wiesz jak się martwiłam, głupku! - śmiała się szatynka.

- Ron! - Neville trzymając za rękę Zabiniego uśmiechnął się szeroko.

- Co się tu działo? Spałem sobie smacznie, śniąc o Czekoladowych Żabach, aż do skrzydła szpitalnego wbiegła Luna i nakrzyczała na Pomfrey! Tak się jej przeraziła, że złamała zakazy Snape'a i podała mi eliksir!

- Walka! Voldemort serio powrócił... - wyszeptał Dean.

- Powrócił, ale już zniknął! - zapiszczała Pansy, nie wiadomo skąd pojawiając się obok nich.

W trakcie ich pogaduszek, Harry powoli podszedł do Draco. Chłopak siedział na ławce niedaleko pamiętnego drzewa, przy którym opatrywał matkę. Aktualnie zabrali ją do Szpitala Świętego Munga na kontrolę. Blondyn podpierał łokcie na udach, a twarz chował w dłoniach. Widać było jak przeżywał bitwę.

- Draco...? - kamienie pod jego butami zachrobotały.

Szare oczy zmierzyły Gryfona od góry do dołu, a chwilę potem Malfoy serdecznie ściskał Wybrańca, szepcąc mu do ucha:

- Jesteś taki głupi...Chyba nikt nie odważyłby się kpić z Czarnego Pana, a już na pewno nie robiłby tego będąc całkiem niechronionym.

- Dziękuję za komplement. Za to ty jesteś odważny, zachowałeś się jak Gryfon - zachichotał - Gdyby nie ty, pewnie teraz bym już nie żył.

Blondyn odsunął się odrobinę, poważniejąc.

- Nie mnie dziękuj, tylko tej dziwnej postaci. Temu twojemu wybawicielowi. Kto to był? Jak by nie rozbroił Sam-Wiesz-Kogo, to już wtedy by cię zabił. Dał mi czas, żeby ci pomóc. Taka mała współpraca - mrugnął.

Na twarzy Harry'ego widniał szeroki banan. Nie musiał mówić kim był jego cichy wybawiciel. Dobrze wiedział, iż był to Severus Snape. Ten człowiek zrobił to z miłości. I ponownie miłość, jak i bohaterstwo wzięły górę. Dzięki nim sprawy przybrały taki obrót, a nie inny. 

It's just a dream || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz