ⅩⅤ

28 3 0
                                    

Rano większość uczniów była niezwykle rozemocjonowana. Zamiast lekcji z profesorem Snapem zapowiedziano nieobowiązkowe zajęcia z quidditcha prowadzone przez Remusa i Syriusza. Po obiedzie chętni nastolatkowie zebrali się na tej samej polance, na której prowadzone były OPCM'y. Dla osób, które postanowiły przyjść, odbyły się małe nabory do drużyn, a mecz miał kończyć pobyt w obozowisku. Oczywistym faktem jest, że szukającymi Ślizgonów i Gryfonów zostali Harry i Draco, Puchonów Zachariasz Smith, a Krukonów na nieszczęście Pottera, Cho. Co prawda wybaczył już dziewczynie, ale przykre wspomnienia nadal się go trzymały.

Każdy ćwiczył na swojej pozycji. W powietrzu latały tłuczki i kafle, a niektórzy gracze ćwiczyli Zwód Wrońskiego.

Złota, pędząca kuleczka o małych skrzydełkach unosiła się to tu, to tam pod sklepieniem niebios, wodząc za sobą Dracona i jego towarzysza. Peleryny łopotały na chłodnym wietrze, a włosy rozwiewały we wszystkich kierunkach.

Harry szczerzył się od ucha do ucha. Dawno nie latał na miotle, toteż przyniosło mu to wiele ekstazy i szczęścia. Ostatnie rażące promienie kryły się za horyzontem, gdy dwóch szukających rzuciło się w pościg za Złotym Zniczem.

Chłopcy poruszali się z wprawą, zwinnie i szybko. Wybraniec puścił się jedną ręką, wyciągając ją w kierunku błyszczącej kuleczki. Przypomniały mu się jego pierwsze zawody, na których praktycznie połknął piłkę.

- Już widzę porażkę malującą się na twojej twarzy, gdy przegrasz ze mną, Księciem Slytherinu - krzyknął z kpiną Malfoy, przyspieszając.

W domku może i mogli się godzić, ale w powietrzu nadal pozostawali rywalami. Każdy z nich chciał wygrać.

- Chyba śnisz, Malfoy! - Harry kucnął na miotle, trzymając się już tylko jedną dłonią trzonka. Wyglądał jak przyczajona w cieniu pantera, gotowa w każdej chwili skoczyć na swoją ofiarę.

Znicz nagle zmienił kierunek, a chłopak poczuł muśnięcie pod opuszkami palców. I wtedy to się stało. W ustach poczuł smak krwi, a przed oczami pojawił się obraz wyszczerzonego Voldemorta.

- Harry!

Barbarzyński rechot i sykliwa rozmowa.

Malfoy próbował pochwycić bruneta, lecz ten jakby zahipnotyzowany się nie poruszał.

Chrzęst kości. Krople krwi.

Nagle Harry stracił panowanie i osunął się z miotły. Otoczony oporem powietrza i krzykami z prowizorycznych trybun spadał coraz szybciej.

Dwadzieścia metrów.

Siedemnaście.

Trzynaście.

Draco z najgorszym scenariuszem z tyłu głowy pędził w dół, nieskutecznie zapobiegając wypadkowi.

Dziewięć.

Pięć.

Harry jako ostatnie zobaczył zieleniejącą trawę i blond czuprynę.

Dwa.

Następnie nastąpiła nieprzenikniona ciemność, nieprzerwana nawet wrzaskami nauczycieli i płaczem niektórych uczniów. Na miejscu zaraz po wydarzeniu pojawiła się pani Pomfrey i zabrała go do skrzydła szpitalnego.

Słychać już było tylko rytmiczne tykanie zegara.

✵ ✷ ✵

Harry obudził się w środku nocy. Pierwszym, co ujrzał zaraz po otwarciu oczu był szary sufit i łóżko szpitalne, odgrodzone od dalszej części pomieszczenia parawanami. Z okna wpadało do środka księżycowe światło, odbijając się od złotego pucharu stojącego na szafce nocnej.

It's just a dream || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz