Na czele sporej grupki Śmierciożerców stał Lucjusz Malfoy z synem u boku. Jego wężowa laska-różdżka pobłyskiwała złowrogo, a on sam unosił wysoko podbródek. Niedaleko nich uśmiechała się szaleńczo Bellatriks o burzy pokręconych loków i suchych ustach. Przekrzywiła głowę, wpatrując się świdrującymi oczyma w prawie bezbronnych jej zdaniem uczniów. Dało się również dostrzec wilkołaczą posturę, Greybacka. Wystające zewsząd kępki futra i obrzydliwie żółte zęby kontrastowały z błękitem jego oczu. Przygarbił się i słuchał co do powiedzenia mają inni, chociaż najchętniej już dawno rzuciłby się na kogoś. Brakło jednak najważniejszej osoby, dowódcy, Czarnego Pana. Wydawałoby się, że w jego planach leżało własnoręczne zgładzenie Harry'ego Pottera, a tymczasem stchórzył i wysłał swoich poddanych.
Dumbledore zmrużył niebezpiecznie oczy, a jego siwa broda zakołysała się. Przez niebieską barierę postacie wyglądały na niegroźne, lecz w obliczu walki na życie i śmierć nie dawała praktycznie żadnej ochrony. Przebiegł wzrokiem po kadrze nauczycielskiej, równie skupionej i gotowej do poświęceń co on. Jak się można domyślać, przyuważył nieobecność Severusa, którego nie było również w szeregach Voldemorta. Czyżby uciekł?
Wnet po drugiej stronie stało się coś niespodziewanego, a jednocześnie planowanego. Z głuchym trzaskiem, całkiem niegroźnym, pojawiła się Narcyza Malfoy. Wyglądała na silną i pewną siebie kobietę, aczkolwiek ślady łez na jej policzkach zdradzały słabość i przykre doświadczenia przez jakie przechodziła ostatnimi czasy. Jej bogate futro oraz połyskliwe kolczyki nie wskazywały na to, żeby miała zamiar brać udział w walce. Dołączyła do męża i syna, przystając obok i patrząc z wyższością na innych.
- Jak dobrze, że jednak jesteś Narcyzo. Przybyłaś akurat w idealnym momencie - rzucił nienawistnym spojrzeniem na swojego wychowanka i prychnął pogardliwie - Idealnym momencie poniżenia, hańby i wyśmiania.
Stojący przed nim, nieco niższy blondyn, odwrócił głowę w jego kierunku. Serce załomotało mu szybko, gdy napotkał ojcowskie spojrzenie.
- Ojcze, cóż to znaczy?
- Na nic się zda teraz twoja wyszukana mowa, Draconie. Raz ktoś mi powiedział, iż co się stanie, to już się nie odstanie. Pogardziłeś nazwiskiem naszego rodu, odtrąciłeś moje wszystkie ostrzeżenia, rozkazy czy przestrogi. Twoje wybory ukazały jaki jesteś w rzeczywistości...odmienny...spaczony.
Jego słowa dudniły w czaszce Ślizgona, paraliżując go. Czy jego ojciec dowiedział się o wszystkim? Co teraz będzie? Dlaczego mówi to akurat w takim momencie?
- Draconie, nie jesteś godzien być moim synem. Nie mam zamiaru wspominać o tobie z taką niesławą. Ludzie będą nas wyśmiewać, Czarny Pan już nami wzgardził. To była nasza szansa, a teraz, gdy mam taką okazję, okazję okazania się wartym zaufania i powierzenia najważniejszych obowiązków...Teraz cię wydziedziczam. Nie jesteś wart by nosić moje nazwisko.
Po zgromadzonych przebiegła fala zdezorientowania, byli i tacy, którzy wyjątkowo cieszyli się z nieszczęścia swojego rywala. W Harrym zagotowała się krew i gdyby nie Hermiona, pewnie rzuciłby się na starszego arystokratę. Nawet twarz Narcyzy przybrała wyraz szoku, kiedy zrozumiała, co Lucjusz planował od dłuższego czasu, a co właśnie się dokonywało. Zerknęła błagalnie na swoją siostrę, ta nie mniej nie miała zamiaru ingerować w sprawy rodzinne, a wyłącznie z uśmieszkiem zadowolenia bawiła się swoją dziwnie skrzywioną różdżką.
- Lucjuszu...Nie możesz...
- Nie mów mi, co mam robić - warknął, mierząc chłodnym wzrokiem członków rodziny - Już nic po nim, nie ma z niego żadnego pożytku a jedynie infamia. Zrozum to i uszanuj tą decyzję. Nie jesteś godzien niczego, co do mnie należy - zwrócił się do przerażonego blondyna, który był teraz niczym cień samego siebie - Dzisiejszego dnia wykreślam cię z rodu Malfoyów, przecinając wszelkie więzy krwi i wyrzekając się ciebie, jako mojego byłego syna. A teraz oddaj sygnet. To przypieczętuje moje postanowienia i dokona ostatecznego aktu.
Chłopak wyglądał, jakby miał zaraz stchórzyć i uciec. Obejrzał się za siebie, poszukując jakiejkolwiek pomocy, niczym zwierzyna goniona przez myśliwych. Kręcił głową niedowierzająco, wycofując się powoli pod bacznym spojrzeniem Dołohowa, gotowego rzucić krótką formułkę posłuszeństwa, gdyby Lucjusz dał mu taki znak.
- Oddaj pierścień, Draconie. Niech moja wola się dokona. Chyba nie chcesz narażać się na gniew zarówno naszego pana, jak i mój? Dalej, zwróć go - rzekł twardo i postąpił do przodu. Spostrzegł zawzięcie, strach i panikę szarookiego, najwyraźniej nie miał zamiaru posłuchać ojca - Zrób to, albo ja sam go odbiorę.
Wyciągnął z laski różdżkę o główce węża, nakierowując ją w stronę młodszego. Nic poza nim go teraz nie interesowało. Uniósł podbródek jeszcze dumniej niż poprzednio i otworzył usta, by wyszeptać formułkę zaklęcia. Narcyza szybko to dostrzegła i rzuciła się z łopotem ku Draco. Zasłoniła go swoim ciałem, wykazując się ogromnym animuszem. Pozostali uczniowie wpatrywali się zaciekawieni, a także oniemiali na rozgrywającą się po przeciwległej stronie scenie.
- Cokolwiek masz zamiar zrobić, najpierw musisz walczyć ze mną.
- A więc to zrobię - syknął i bez zastanowienia postąpił krok do przodu, wykrzykując inkantację - Causa Nocere!
Jadowity szkarłat wystrzelił z czubka broni, trafiając w bok kobiety, a tym samym dzieląc rodzinę już na wieki. Był to również sygnał dla Voldemorta, który symbolizował możliwość "bezpiecznego" dla niego przybycia. Tak zaczęła się walka dobra ze złem. Walka wielu wyrzeczeń, przemian i momentalnych, bohaterskich czynów.
CZYTASZ
It's just a dream || Drarry
FanfictionCzy to wszystko działo się w rzeczywistości, czy może było to zaledwie wyobrażenie? Co, jeżeli nawet bez zmieniacza czasu da się czegoś uniknąć? „Walczył za każde zło tego świata. Za rodziców, za kochającą matkę, za ojca równie oddanego. Za wszystk...