Dwa tygodnie po wysłaniu zgłoszenia przez Szalonookiego, Hermiona nadal nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Nie, żeby ją to jakoś szczególnie obchodziło, ale sam czas wyczekiwania stał się dla niej męczarnią.
Nie spytała go nawet, jak odpowiedział na pytania w jej imieniu. Nie chciała wiedzieć.
Według tygodnika Czarownica wyniki miały przyjść błyskawicznie, chociaż najwyraźniej arystokraci mieli za nic czas szaraczków. Ewentualnie ten szmatławiec okłamywał ludzi. Obie opcje wydawały się dość prawdopodobne.
14 dni.
336 godzin.
20 160 pieprzonych minut.
Tyle właśnie spędziła na zamartwianie się na śmierć, w dodatku jej przyjaciele nie ułatwiali tego zadania.
W poniedziałek, spędzając przerwę obiadową w ministerialnej stołówce, siedzieli razem z Harrym i Ronem przy jednym stoliku, zajadając się klopsikami. Hermiona jak zawsze wzięła sobie duży posiłek, kładąc obok filiżankę herbaty i deser – tarte czekoladową. Weasley, widząc jej dobry humor, koniecznie musiał go zepsuć, a przynajmniej tak to odczuła.
– Chyba nie masz zamiaru tyle zjeść, Miona – skomentował, przestając na chwilę wiosłować widelcem. Sos pieczeniowy skapywał z jego podbródka.
Szatynka zgromiła go spojrzeniem.
– Przecież zawsze tyle jem, Ronaldzie – warknęła ze złością, denerwując się na jego protekcjonalny ton głosu. – Moja porcja jest dwa razy mniejsza od twojej.
Ron wzruszył ramionami, ale nie mógł powstrzymać się od kontynuowania swojej przemowy. Najwyraźniej życie nie było mu zbyt miłe.
– Niedługo idziesz na Bal Debiutantek, powinnaś trochę schudnąć, wiesz...grubsza możesz nie spodobać się Malfoyowi – po czym szybko dodał. – Dla dobra misji. Wiesz, jaka zapatrzona w siebie jest fretka.
Hermiona zamknęła na chwilę oczy, odliczając w myślach.
– A ty nie masz za grosz dobrych manier, Ronaldzie – oznajmiła od niechcenia. Z dumną poprawiła swoją postawę i kontynuowała jedzenie.
Musiała naprawdę wyćwiczyć swoją wolę, by nie przeklnąć go jakimś paskudnym zaklęciem. Trzeba mieć naprawdę zero umiejętności społecznych, by rzucać takimi tekstami. Naprawdę nawet nie uważała się za grubą.
– To była tylko rada – speszył się chłopak, jednak ona już mu nie odpowiedziała.
Jesteś szczuplejsza niż Lavender, niech zajmie się swoją dziewczyną, zauważył ten wredny głos w jej głowie, którego starała się zwykle nie słuchać, ale tym razem przyznała mu rację.
Nie chciała być próżna. W tym momencie usprawiedliwiała się tym, że potrzebowała czegoś na swoją obronę.
Ron od czasu ich rozstania zrobił się okropnie wredny, najwyraźniej przejmując kilka cech swojej obecnej żony. Nie dogadywali się już tak, jak kiedyś. A może nigdy nie było między nimi prawdziwego porozumienia? W końcu w czasie szkoły zawsze się kłócili, mając zupełnie inne poglądy oraz odmienne zainteresowania. Dopiero wojna sprawiła, że trochę się do siebie zbliżyli. Po zniknięciu niebezpieczeństwa wszystko wróciło do poprzedniego stanu.
We wtorek była kolej Harry'ego na wykazaniem się brakiem taktu.
Auror złapał ją przed wyjściem z pracy, taszcząc ze sobą tuzin katalogów modowych. Na jej uniesione brwi zareagował nieśmiałym uśmiechem.
CZYTASZ
Bal Debiutantek | Dramione
FanfictionCzarodziejski świat odzyskał równowagę, a wszyscy śmierciożercy zostali przesłuchani i skazani na długie pobyty w Azkabanie. Wyjątek stanowi rodzina Malfoyów, na którą nie znaleziono wystarczających dowodów, a co dziwniejsze, świadkowie ich okrucień...