– Wiesz, że nie mogę tego zrobić – odparła cicho. – Już cię kocham.
Draco poczuł, jak jego serce stapia się, gdy tylko dotarło do niego znaczenie jej wyznania. Chciał otworzyć usta, powiedzieć jej, że to samo dotyczyło i jego, ale słowa utknęły mu w gardle. Wiedział, że wypowiadanie tego głośno oznaczałoby otwarcie się na jeszcze większe ryzyko, jeszcze większą ranę.
– Proszę, nie pierdol – wymamrotał na tyle niezrozumiale, by tego nie usłyszała.
– Draconie?
W oczach Hermiony dostrzegł tę samą tęsknotę, ten sam lęk, co w swoich własnych. Było w nich coś tak pięknego, coś tak prawdziwego, że jego serce nie mogło się oprzeć.
W końcu, po chwili, która trwała wieczność, zdecydował się na coś, czego wcześniej nigdy nie robił. Uniósł rękę, delikatnie chwytając brodę dziewczyny.
– Jesteś dla mnie bardzo ważna, ale nie mogę powiedzieć, że cię kocham. To jak wyrok śmierci. Nie jestem w stanie dać ci szczęśliwego życia – wyszeptał, gdy oderwał się od jej ust, patrząc głęboko w oczy. Prawda wreszcie wyszła na jaw. Prawda, którą dotąd trzymał ukrytą w swoim sercu.
Wyrok śmierci.
Skaże ją na śmierć.
– To najgorsze wyznanie miłości, o jakim słyszałam.
Poczuł tak głębokie obrzydzenie z własnego egoizmu, że gorzki smak zawisł w jego ustach, sprawiając, że każdy oddech stawał się trudniejszy.
– Przepraszam – zamknął oczy. – Jestem idiotą.
Ona wzięła jego dłoń w swoją i uścisnęła ją delikatnie.
– Ja tak nie uważam.
– Nie chcę niczego bardziej na świecie, naprawdę. Będę robił wszystko, co w mojej mocy, żeby to naprawić, ale nie mogę odpowiedzieć ci tym samym – zwiesił głowę. – Jestem idiotą.
Spojrzała na niego z głębokim współczuciem, czując, jak ich dłonie łączą się w niewypowiedzianej obietnicy.
– Przynajmniej jesteś moim idiotą.
***
Harry i Ron całą noc spędzili pod hotelem Lavada, należącym do urokliwego kompleksu wypoczynkowego na obrzeżach Londynu. W obliczu zbliżającego się sylwestra budynek tętnił życiem niczym ulica Pokątna w szczycie sierpniowego sezonu zakupowego. Kilkupiętrowy gmach o ogromnym przepychu z kręcącymi się klatkami schodowymi, ozdobiony kryształowymi żyrandolami i marmurowymi posadzkami, stanowił idealne miejsce dla nadchodzących bankietów, przyciągając tym ważne osobistości z całego magicznego świata.
Spojrzenia aurorów stale przesuwały się między sobą, a najbardziej wysuniętym na lewo oknie na piętrze, gdzie znajdował się pokój amerykańskiego ministra.
– Merlinie, co za piekło.
Noc zapowiadała się spokojnie, a Ron nieustannie od kilku godzin narzekał na monotonię sytuacji, w której jedyną rozrywką był delikatny powiew wieczornego wiatru.
– Szalonooki nas nienawidzi – burknął, krzyżując ramiona na piersi. – Ta okolica jest taka nudna, że musiałby spaść piorun, byśmy byli potrzebni.
Harry przekrzywił głowę, przypatrując się partnerowi z politowaniem. Weasley zataczał iskierki różdżką, unosząc ją i opuszczając w rytm swojego oddechu,
– Popatrz na to z innej strony. Mamy chwilę odpoczynku – odparł, wpatrując się w odległe gwiazdy na niebie. – Lepiej, żebyśmy się nudzili, niż wpadli w jakieś kłopoty. Taak, ja też nie wierzę, że to mówię.
CZYTASZ
Bal Debiutantek | Dramione
FanfictionCzarodziejski świat odzyskał równowagę, a wszyscy śmierciożercy zostali przesłuchani i skazani na długie pobyty w Azkabanie. Wyjątek stanowi rodzina Malfoyów, na którą nie znaleziono wystarczających dowodów, a co dziwniejsze, świadkowie ich okrucień...