Rozdział 4 -Wyznanie-

205 22 14
                                    


      Podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę, ciągnąc na środek sali, gdzie chciał się ze mną zmierzyć.

   - Jiang Cheng, dzisiaj nie dam rady!- Tłumaczyłem się po drodze.

     Na próżno, bo kiedy tylko dotarliśmy do miejsca docelowego, nie pytając mnie o zgodę, wymierzył mi bolesny cios w brzuch.

   - Ugh!- Jęknąłem i kaszlnąłem krwią.

     To chyba nie była normalna ilość krwi, jaka powinna wydobyć się ze mnie po takim ciosie, bo nawet pijany Cheng Cheng wydawał się zmartwiony. Krew zabrudziła mi całą szatę wierzchnią czerwonym kolorem.

     ,,Jak mówię, byś mnie nie bił, to mnie nie bij! Jak mam ci oddać w walce wręcz bez rdzenia?!"- pomyślałem.

     Opadłem na podłogę. Mój organizm jest w bardzo złym stanie, nawet Wen Qing narzeka na jego stan, a nawet nie jest jej! Jiang Cheng, chowaj się! Ona dorwie cię za przysparzanie jej dodatkowej roboty!

   - Wei Ying!- Usłyszałem za sobą.

     Właściciel głosu podszedł do mnie szybko i pomógł mi wstać.

     Niestety, postanowił wykonać podstawową czynność, jaką wykonuje się przy pierwszej pomocy udzielanej kultywatorowi- próbował sprawdzić stan mojego rdzenia.

     Nie da się wyczuć czegoś, czego nie ma, co nie?

     Popatrzył na mnie bardziej przerażony, niż wcześniej.

     Odzyskałem trochę przytomności umysłu i delikatnie próbowałem odepchnąć go od siebie. Dla mnie to najwyraźniej koniec bankietu.

      Niestety Lan Zhan trzymał mnie mocno i blokował drogę wyjścia. Szlag.

    - A-Xian! Co ci jest?- zapytała mnie zmartwiona Shijie.

     Najwyraźniej dobiegła tu w momencie, gdy zobaczyła, że Jiang Cheng zaczyna rozrabiać.

     Jeśli będą robić takie zamieszanie, możliwe, że osoby, które z pewnością nie powinny dowiedzieć się o moim stanie, zwrócą na nas uwagę!

   - Lan Zhan, Shijie, nie tutaj.- Powiedziałem cicho.

     Chyba zrozumieli, o co mi chodzi, bo zaraz skierowaliśmy się na zewnątrz sali.

     Jiang Cheng szedł zaraz za nami.

   - A-Cheng! Co zrobiłeś A-Xian'owi?!- Jiang Yanli skierowała swoją złość na brata.

   - Ledwo go przecież dotknąłem!

     Moja głowa zaczęła boleć od hałasu, jaki robiła ta dwójka.

   - To nic. Shijie, nie masz się czym martwić. Ostatnio zdarza mi się pluć krwią bez powodu- próbowałem obrócić stan mojego zdrowia w żart.

   - Jak to bez powodu!?- spytała Yanli

   - Wei Wuxian!- krzyknęli w tym samym momencie mężczyźni znajdujący się po mojej prawej i lewej stronie.

     Od kiedy stali się tak zgodni?

   - Jak nie chcesz pomocy, to ja stąd spadam! Już przecież udowadniałeś, że ze wszystkim dajesz sobie radę sam, niewdzięczny kundlu!

     Jiang Cheng odszedł. Może to nawet i lepiej. Nie mógłbym mu wytłumaczyć co się ze mną dzieje. Jeszcze lepiej by było gdyby Lan Zhan również odszedł, nie zadając pytań. On jednak wciąż tutaj stał.

Zostańcie ze mną, zostańmy razem /MDZS/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz