Rozdział 26

91 3 0
                                    

28 lipca 2018r.

Minęły trzy dni od śmierci Brandona. Leon jedzie dziś wieczorna do domu razem z Deyvem który przyjechał wczoraj w nocy. Z Erykiem nie rozmawiam od trzech dni gdyż jak to on "nie ma czasu."

– Jesteś gotowa? – spytał Leon który malował sobie powieki. Miał na sobie czarny garnitur oraz czarne buty. Makijaży miał taki jaki lubił najbardziej Brandon.

– Psychicznie... Nie... Fizycznie tak... – spojrzałam na przejętego Deyva.

– Rozumiem cię... Ale dasz radę jesteś twarda. – powiedział Deyv. Deyv był także ubrany w garnitur i także miał na sobie czarne buty, ale bez makijażu.

– Chodźcie. – krzyknął ojciec.

Ja ostatni raz przed wyjściem z domu się przyjrzałam w lustrze. Byłam ubrana w czarną sukienkę która idealnie podkreślała moją talię, włosy spięłam dużo klamrą, w luźnego koka, do tego założyłam czarne wysokie sandały.

Gdy zeszłam na dół zobaczyłam ojca który także był ubrany w garnitur, oraz Blankę która była ubrana w długą czarną sukienkę która zakrywała jej kolana, trzymała Celine która była ubrana w czarną sukieneczkę, a na głowie miała czarna opaskę.

Po paru minutach już siedzieliśmy w aucie. Tato zajął miejsce kierowcy, Blanka miejsce pasażera, Leon na środku, Deyv za Blanka, a ja za tata i trzymałam Celine na rękach.

Nikt nic nie mówił jedyne co było słychać to jeżdżące auta i jakieś piosenki w radiu.

Po paru minutach byliśmy na miejscu. Było dużo lubi, ale nigdzie nie widziałam Eryka, nawet był Alvaro i Kacper, ale nie Eryk.

Większości ludzi znałam bo prawie wszyscy to rodzina, ale było też dużo dzieci w Brandon wieku.

Weszliśmy do ogromnego budynku gdzie była trumna, a w niej leżał Brandon. Był ubrany w garnitur, a obok niego było dużo kwiatów i jakiś innych rzeczy.

Wyglądał elegancko tak jak by szedł na czyjeś urodziny lub ślub. Wokół niego stali wujkowie i ciotki, każdy z nich był zalany łzami.

Gdy spojrzałam mu głęboko w jego zamknięte oczy przypomniałam sobie jaką one miały nadzieję w sobie, ile przepłakały, a ile widziały.

Poczułam łzy w oczach, ale postanowiłam nie płakać, postanowiłam, że będę twarda dla niego.
I w tedy przypomniałam sobie jego słowa:

"I chcę jeszcze raz zobaczy ten uśmiech na twarzy... Ten sam uśmiech co zawsze dawał mi nadziej na to że... Przeżyje... Że będę normalnie żyć... I wygram..."

W tamtej chwili się tylko lekko uśmiechnełam.

Po chwili przyszedł ksiądz, a każdy zajął gdzieś siedzenie, niektórzy stali.

– Pożegnajmy ostatni raz naszego syna. – powiedział ksiądz na zakończenie.

Na znak księdza schowali trumnę do ogromnej dziury, a potem, potem już po prostu było słuchać krzyki Blanki i błaganie Boga, płacz ojca i innych.

Widziałam wszystko jak przez mgle. Blanka wtulona w ojca, a ojciec w nią. Leon przytulony do Kacpra, Alvaro patrzący na to wszystko z daleka i rozmawiający z kimś przez telefon no i Deyv który stał obok mnie i trzymał Celine na rękach. Ksiądz pakujący swoje rzeczy do ogromnej walizki,  ciotki które podchodziły do grobu kładły kwiaty na grub, a następnie szli przytulić ojca i Blankę i znikali. Wujków którzy chodzili za swoimi żonami, ale nigdzie nie widziałam Eryka.

Spojrzałam na Blankę i ojca stali i patrzyli na grup każdy do nich podchodził i ich przytulał, ale oni tylko stali. A ja? Ja stałam i patrzyłam na to wszystko, patrzyłam jak mój cały świat się wali, jak jakaś cząsteczka mnie odchodzi, poczułam straszne przygnębienie i tęsknotę. Czułam, że te wszystkie chwili juz nigdy jej nie powtórzą.

– Clementine! – usłyszałam krzyk Eryka który bieg w moją stronę.

Gdy zatrzymał się obok mnie patrzyłam mu w oczy swoim pustym wzrokiem i czekałam aż coś powie.

– Przepraszam. – wyszeptał i chciał mnie przytulić, ale ja go odepchnęłam.

– Zrywam z tobą. – powiedziałam chłodno. – Masz. – zdjęłam naszyjnik i pierścionki i mu je podałam. – Koniec z nami... Nie masz czasu dla mnie. Okej to umiem zrozumieć, ale żeby nie mieć czasu, aby przyjąć na pogrzeb swojej dziewczyny brata?! To jest żenada! Zawsze była wyrozumiała! Ale dziś się skończyło! Koniec z nami! Nie dzwoń, nie pisz, po prostu zapomnij! – krzyknęłam, a następnie podeszłam do grobu Brandona i usiadłam obok.

– Cłem... – usłyszałam jego złamany głos.

– Pierdol się. Nie waż się do niej podejść bo zobaczysz! – zobaczyłam jak Alvaro stanął po mojej stronie.

Miałam to wszystko w dupie. Po prostu chciałam o nim zapomnieć zapomnieć o wszystkie co mnie skrzywdziło, chciałam, aby teraz Brandpn wyszedł za drzewa i zaczął się głośno śmiać, żeby powiedział, że to wszystko dla jaj i, że on nadal żyje.

– My jedziemy jak coś to zadzwoń. – powiedział ojciec, ale ja nawet na niego nie spojrzałam.

Widziałam kątem oka, że Alvaro, Deyv, Leon i Kacper usiedli na ławce która stała troszeczkę dalej od grobu Brandona i na mnie czekali.

Każdy już poszedł do domu tylko nasza piątka została.

– Byłeś dla mnie wszystkim... Powietrzem... Woda... Tym co dla człowieka najważniejsze... Teraz cię straciłam i te ważne rzeczy które są potrzebne mi do życia... Też straciłam... Będę tęsknić za naszymi rozmowami, graniem, śpiewaniem, pływaniem, jeżdżeniem, jedzeniem, piciem... Wszystko co będę robić to... To wszystko będzie przypominać mi ciebie... Straciłam dużo osób, ale żadnej z tych osób nie pokochałam tak mocno jak ciebie... Zacznę nowe życie w mieście w którym ty mieszkałeś... Zamieszkałam tu bo... Chciałam być bliżej ciebie... Ale ty odeszłaś i mnie zostawiłeś... Tak po prostu... Pójdę do szkoły gdzie ty miałeś chodzić... Pójdę do sklepu gdzie ty byłeś... Do kina gdzie ty oglądałeś... Do morza w którym ty pływałeś... Będę chodzić tymi ścieżkami i ulicami co ty... Ale bez ciebie... Nie będziesz mnie już wspierał ani... Ani... Mnie nie wysłuchasz... To... To dzięki tobie... Przestałam się samo kaleczyć... To ty... Dałeś mi nadziej, że życie jest lepsze, że ludzie są dobrzy... Żałuję, że teraz cię tu nie ma... Że tego nie słyszysz... Że nic nie mówisz... Zawsze dużo gadałeś, a nagle ucichłeś... Teraz jak będę przechodzić obok twojego pokoju nie będę nic słyszeć... Ani rozmów... Ani wrzasków... Nawet twojego hihotu... Jedyne co usłyszę to jak wiatr podąża między twoim rzeczami... – wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na niebo. – Parę dni temu razem patrzyliśmy na te chmury, na te słońce, i te gwiazdy, ale jutro na te wszystkie rzeczy spojrzę sama bez ciebie... Za parę lat, miesięcy, tygodni, dni sama będę się śmiać... Już bez ciebie... Każda łza wylana przy tobie już nie będzie taką sama łzą jak bez ciebie... Każde danie będzie smakowało inaczej bez ciebie, każdy napój, słodycze, już inaczej smakują... Każdy ma swój skarb... Ale ja go straciłam... Kocham cię i nie zapomnę o tobie choć bym miała mieć zaniki pamięci... Kocham cię braciszku... – spojrzałam ostatni raz na jego grup po czym wstałam i poszłam.

Deyv, Leon, Alvaro i Kacper poszli za mną. Dobrze wiedziałam gdzie Alvaro ma auto dlatego bez żadnego zastanowienia poszłam do auta Alvaro i stanęłam obok miejsca pasażera.

Po kilku minutach chłopcy doszli do mnie, a Alvaro otworzył auto więc ja zajęłam miejsce obok kierowcy.

– Słysz.. – zaczął Leona, ale nie dokończył bo mu przerwałam:

– Wiem. – spojrzałam na niego oschle. – I dobrze. – posłałam mu lekki uśmiech.

Ten nic nie mówiąc tylko lekko wypuścił powietrze, a następnie zapiął się pasami.

– To co do mc? – zapytał Alvaro, który chciał mnie podnieść na duchu i jak mam być szczera to prawie mu się to udało.

– Tak! – powiedziałam energicznie.

                                                  *

– To będzie dwadzieścia dolarów. – poinformowała nas pani.

Alvaro nic nie mówiąc podał jej pieniądze, a następnie pojechał dalej, aby czekać na jedzenie.

"Mój Przyrodni Braciszek"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz