Rozdział 24

63 2 0
                                    

24 lipca 2018r.

Eryk musiał jechać do domu bo ojciec jak zwykle dał mu jakieś zlecenie. Blanka wruciła do domu z Celiną, a ojciec i Brandona dalej byli w szpitalu. Co prawda tato mógł wrócić do domu, ale chciał być z Brandonem, aby nie czuł się samotny.

Postanowiłam, że dziś ja będę u niego całą noc i dzień. Chcę z nim spędzić jak najwięcej czasu w końcu nie mam z nim jakoś dużo wspomnień bo jeden miesiąc to nie parę lat. Nie da się tego od tak odrobić nawet jak bym bardzo chciała to i tak bym nie umiała.

– Hej, tato... Bo ja chcę być u Brandona... Ty teraz musisz się zajmować Blanka... Nie jest z nią dobrze... I macie córeczkę... Wiem że uważasz Brandona za swojego syna i bardzo się ciesze... I wiem, że chcesz z nim w tych ciężkich chwilach, ale ja też... Ty go miałeś przy sobie parę lat a ja miesiąc... – wyrzuciłam wszystko co mi leżało na sercu.

– Okej... Rozumiem... – powiedział, a ja usłyszałam w jego głosie radość... Radość która pokazywała, że nareszcie może pobyć z żoną i nowo narodzona córeczką.

– Za godzinę będę. – powiedziałam, a następnie się rozłączyłam i pobiegłam do szafy aby wyjąć jakieś ciuchy i się lekko ogarnąć.

Po paru minutach byłam już ogarnięta. Wzięłam ładowarkę do mojegiq iPhona, a następnie wybiegłam z domu jak poparzona. Blance nic nie mówiłam bo i tak ona była u małej w pokoju lub u Brandona w pokoju...

Do pobliskiego sklepu biegłam, a następnie już szłam bo nie chciałam być cała spocona zwłaszcza, że będę tam parę dni. Tato postanowił, że będziemy z Brandonem do dnia którego Brando nie wyjdzie z szpitala...

– Hej. – powiedziałam do ojca który wchodził do samochodu.

– Witam. – powiedział lekko zaspany.

– Nie powinieneś prowadzić w takim stanie... Jesteś nie wyspany... Masz wory pod oczami. – spojrzałam na niego zmartwiona.

– Oh... Clem... Ja prowadziłem po pijanemu i lepiej jechałem niż ci co są trzeźwi... Nic mi się nie stanie idź do Brandon bo sam siedzi. – zamknął drzwi i odpalił auto.

Nic nie mówiąc skierowałam się w stronę drzwi do szpitala.

Gdy weszłam do szpitala moim oczom rzucił się automat z słodyczami. Wyjęłam drobne z mojej kieszeni w bluzie i włożyłam drobne do automatu wciskając przy tym numer dwadzieścia cztery pod którym były ciasteczka czekoladowe.

Gdy już mi wypadły od razu je zabrałam i poszłam do sali gdzie leżał Brandon.

– Hej. – otworzyłam drzwi, a moim oczom życia się Leon który siedział na łóżku Brandona. – Co ty tu robisz? – zapytałam z uśmiechem na twarzy.

– Przyjechałem do Brandona. – wyjaśnił.

– Ale... Ale... Przecież... Ty...

– Jak masz się tak jękać to proszę ucisz sie.

– Aha... Nie miło... – powiedziałam obrażona.

Wyjęłam ciastka, a następnie rzuciłam sie obok Brandona.

Siedzieliśmy i gadaliśmy ja w tym samym czasie robiłam zdjęcia oraz ich nagrywałam i ich odklejki.

– Dzień dobry. Zaraz będzie obiad. – poinformowała nas pielęgniarka.

Mój tato okupił śniadanie, obiad i kolacje dla czterech osób aż do dnia kiedy Brandon stąd nie wyjdzie. Nie kosztuje to dużo dolar za jedno jedzenie.

"Mój Przyrodni Braciszek"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz