Rozdział 36

301 13 1
                                    

Obudziła się z potwornym bólem głowy, który bynajmniej nie był powodem brzydkiej pogody za oknem. Zbliżał się koniec grudnia, za dwa dni miała odbyć się Wigilia. Hermiona kompletnie o tym zapomniała, a wręcz nie miała ochoty o tym myśleć. Miała mnóstwo innych zmartwień, ważniejszych, niż głupie święta.

Wypiła zdecydowanie za dużo, płakała również za dużo, a później w tym kretyńskim stanie usnęła z głową na piersi Malfoya. Powinna trzymać się z dala od niego, jego ojciec ją ostrzegł. Jeśli chciała utrzymać go przy życiu, powinna dać mu spokój i się odciąć, albo przynajmniej wymyśleć coś logicznego, co pozwoliłoby zamknąć Malfoya Seniora na dobre w Azkabanie. Powinna również znaleźć pracę, albo - ponownie - wymyśleć coś logicznego, żeby wrócić na swoje stanowisko.

Nic już nie było logiczne. A już na pewno nie jej życie.

- Granger. - usłyszała swoje nazwisko, ale miała nadzieję, że gdzieś obok jest ktoś inny, kto się tak samo nazywa. Ból głowy nie pozwalał jej otworzyć oczu bardziej, niż milimetrowe szparki. - Granger, do chuja.

- Kulturalny jesteś, nie ma co. - wymamrotała podnosząc głowę, ale pożałowała tego niemal w tej samej chwili.

- To ty reagujesz dopiero wtedy, kiedy zaklnę. - przepychał się z nią, jakby byli w drugiej klasie. - Muszę iść.

Nie chciała żeby wyszedł. Jednak nie chciała również mu o tym mówić, nie powinna zajmować go swoimi pragnieniami czy innymi wymysłami. Nie było istotne to, czego ona chciała. Ostatnim razem, kiedy wymyśliła sobie, że zrobi to, co chce - a było to samotne ratowanie Malfoya - to skończyła jako bezrobotna. On z resztą na tym też za dobrze nie wyszedł.

Spojrzała na jego okaleczoną twarz i zaraz na jego miejsce wskoczyło wspomnienie z jaskini, gdzie wyglądał jeszcze gorzej. Wróć, on w ogóle nie wyglądał. Nie był podobny nawet do człowieka, a już na pewno nie do Malfoya. Był po prostu zmasakrowany.

- Chryste, czemu wyglądasz, jakbyś znowu miała ryczeć?

Zorientowała się, że nie tylko ona jego widzi, ale on ją również. Błyskotliwe.

- Och, nie, ja tylko... Nic, nie ważne. - zamotała się. - Źle się czuję po prostu.

- Nie dziwię się, nie pij już, bo zdecydowanie ci to nie wychodzi.

Wstał z kanapy chcąc się rozprostować, ale to było prawie niemożliwe, biorąc pod uwagę to, że bolało go prawie wszystko. W szpitalu miał stały dostęp do eliksirów, teraz musiał je sobie albo sam uwarzyć, co było głupim pomysłem, albo mógł udać się na Pokątną i przepłacić za gotowe produkty. Wybrałby drugą opcję, gdyby nie fakt, że nie był w stanie się aportować. Ledwo dotarł w kawałku pod drzwi Granger, co już było idiotycznym pomysłem, a z Pokątną już nie miał zamiaru ryzykować. Pozostał mu jej kominek.

Spojrzał na jej zagubioną twarz. Dziwnie mu się ją oglądało, kiedy była w tak niewiadomym stanie. Zawsze wydawała mu się odważna, nawet kiedy wiązało się to z dostaniem od niej w twarz. Był pewien, że ta odwaga była niemal tak duża, jak chęć poświęcenia się i czysta głupota w jednym. Ale właśnie to, według niego, było podstawowymi atrybutami gryfonów. Ona tego w tej chwili nie miała. Nie była tą samą, natrętną i wkurzającą Granger. Nie walczyła już z nim słownie, jak wcześniej. Nie zaskakiwała błyskotliwymi uwagami. Ona gasła. Nie podobało mu się to.

Wiedział jednak, że miało to bezpośredni związek z tym, co namieszał jego ojciec w jej życiu. Gdzieś tam z tyłu głowy majaczyła mu myśl, że tęskniła za nim, kiedy miał wakacje w jaskini. Chciał by tak właśnie było, ale też nie chciał, żeby musiała się zamartwiać. Wolałby już, żeby na niego wrzeszczała.

Potrzebuję cię  •  HG×DM  •  38/50Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz