Rozdział 25

3.4K 130 37
                                    

Dwa tygodnie. Dokładnie tyle czasu minęło od rozpoczęcia poszukiwań, a od tamtej pory Potter wraz z resztą Aurorów nie znaleźli kompletnie niczego pomocnego. Ślad po Malfoyu urywał się dosłownie kilka kroków od jego mieszkania, gdzie z kilometra śmierdziało czarną magią, jednak nic więcej nie zdołali się dowiedzieć. Nie było nikogo, do kogo można było zwrócić się z prośbą pomocy, czy wskazania miejsc, gdzie mógłby się znajdować poszukiwany.

Hermiona z braku lepszych perspektyw na ten mroźny dzień, zasiadła z przed kominkiem z ostatnio zaczętą książką. Dawniej tą trzystu stronicową opowieść pochłonęła by w dwa wieczory, tymczasem, nie mogąc się skupić, podchodziła do niej już czwarty raz w tym tygodniu. Nie ukrywała, że sprawa Malfoya zaprząta jej głowę przez większość dnia. Nie była pewna swych uczuć, jednak była pewna, że nie jest on jej obojętny. Sam sobie na to zapracował, nawiedzając ją niebotyczną ilość razy od momentu sprawy z Parkinson.

- Pansy! - krzyknęła, jakby grom z jasnego nieba na nią spadł, zatrzaskując książkę.

Zerwała się ze swojego miejsca i jeszcze w tej samej chwili zniknęła w zielonych płomieniach kominka. Wyskoczyła z niego, popchnięta pędem magii i szybkim krokiem ruszyła w stronę Biura Aurorów, mając nadzieję, że znajdzie tam Harry'ego. Wszyscy, którzy tego dnia przechadzali się korytarzami ministerstwa, patrzyli na nią jak na wariatkę, kiedy na złamanie karku wymijała każdą napotkaną osobę. Wpadła do biura Pottera, próbując odzyskać normalny oddech.

- Uciekasz przed kimś? - usłyszała rozbawiony głos swojego przyjaciela i spojrzała na niego z przekąsem.

- Nie, ale wiem już, kto może coś wiedzieć o zniknięciu Malfoya. - odparła, siadając na fotelu naprzeciw solidnego biurka.

- Przesłuchaliśmy już chyba wszystkich, Hermiono. - odrzucił piętrzące się papiery na bok i spojrzał na przyjaciółkę - Wiem, że to dla ciebie...

- Dobra, cicho. - miała już dosyć tych wszystkich spojrzeń w stylu "biedna Hermiona", bo dlaczego miałaby być biedna? Wszyscy zachowywali się, jakby Malfoy był miłością jej życia, a w rzeczywistości był dobrym partnerem do rozmów od jakiegoś czasu. Dobrym partnerem do rozmów, którego niechybnie pocałowała, ale to przecież jeszcze nic nie znaczyło! - Pamiętasz, jak Parkinson mamrotała coś o zemście? Myślę, że ona coś musi wiedzieć. Sama nic z Azkabanu nie zdziała, ale jestem pewna, że nie jest jedyną, która macza palce w czarnej magii.

Harry analizował. Wciąż po ich ziemi stąpali śmierciożercy, których żaden auror nie zdołał złapać. Nie wiadome było ilu dokładnie się ukrywa, ale wiadome było, że nie siedzą cicho w kącie, tylko knują i dawkują swoje działania. Parkinson brała udział w kilku takich działaniach, za co została ukarana, jednak wszyscy, którzy razem z nią w tym siedzieli, po prostu się rozpłynęli bez wieści. Dokładnie jak Malfoy. Zatem więc co wspólnego miało zniknięcie Malfoya-byłego-śmierciożercy z wciąż aktywnymi śmierciożercami?


***

Kap.

Kap.

Kap.

Krzyk wydarł się z gardła mężczyzny, przecinając głuchą ciszę, w której zdało się tylko usłyszeć ściekającą wilgoć po nierównych murach podziemia. Zacharczało, kiedy wycieńczony już nie miał sił na dalszy krzyk i protest. Był wtedy w stu procentach pewien, że wolałby się dobrowolnie poddać ojcowskim cruciatusom, niż czuć swąd palonej skóry. Swąd własnej skóry, która miejscami w tamtym momencie rzażyła się powoli wypalając coraz to nowe wzory na jego plecach. Ręce już dawno odmówiły mu posłuszeństwa, kiedy któryś dzień z kolei był zakuty za nadgarstki metalowymi kajdanami. Czuł, jak jego obręcze barkowe wykręcają się w nienaturalny sposób od ciężaru jego własnego ciała. Nie wiedział ile dokładnie czasu spędził na tej wątpliwej rozrywce, ale wiedział, że czego by nie zrobił - jego żywot w końcu zostanie zwieńczony. Jeśli jednak by się tak nie stało, miał ochotę sam na siebie rzucić avadę, byleby nie musieć brodzić któryś dzień z kolei we własnych fekaliach. Nie był zdejmowany ze swojej pozycji, nie był karmiony, a jedyne czego mógł doświadczyć to kubeł wody wylany na głowę, z którego czerpał, chcąc nie chcąc, nawodnienie.

Potrzebuję cię  •  HG×DM  •  38/50Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz