Upadł na kolana, a zaraz za nim opadły łańcuchy, którymi był spętany od czasu, kiedy tutaj był. Nie wiedział ile dni minęło, ale było mu to wszystko jedno. Gdyby miał się nad tym zastanawiać, z pewnością przyczyniłoby się to do swego rodzaju szaleństwa. Wiedział co tutaj robił. Czuł już od dłuższego czasu w kościach, że takie dni, jak te, nadejdą. Było już zbyt dobrze w jego życiu, aby mogło się to w taki sposób utrzymać. W końcu przeszłość się o niego upomniała. Upomniała się o jego swego rodzaju tchórzostwo, jak i dezercję. Uciekł od odpowiedzialności, od zła, do którego był latami przyzwyczajany, od swoich własnych demonów. One jednak po niego wróciły, pod postacią kata, który od dłuższego czasu próbuje go przekonać do powrotu w szeregi śmierciożerców. Przekonywanie zostawiło na jego jasnej skórze mnóstwo czerwonych śladów. Niektóre były już nieco wygojone, a niektóre sprzed godziny, wciąż z krwistym wysiękiem.
Kiedy dłonie z bezsilności opadły mu na kamienne podłoże, zasyczał, nie mogąc znieść bólu, który go przeszył. Długi czas był przykuty do sufitu pomieszczenia, już dawno stracił czucie w ramionach, a kiedy krew wreszcie do nich z powrotem dopłynęła, dotarł również i ból.
Sam dokładnie nie wiedział czy bardziej bolą go ręce, czy cała reszta ciała, która była systematycznie cięta, przypalana, drążona... Nie wiedział również tego, czy był bardziej obolały czy głodny. Od kilku dni do jego organizmu była dostarczana tylko woda w śladowych ilościach, byleby nie umarł.
Nie miał siły się ruszyć, nie miał siły myśleć, nie chciał myśleć. Tkwił na kolanach, z rękami bezwładnie opuszczonymi między nogami, a głowa w ten sam sposób spuszczona była bardzo nisko. Całe życie dumnie i wysoko uniesiona, żeby teraz musieć dosłownie oglądać własne wychudzone ciało. Oddech miał bardzo nierówny, on również sprawiał mu niemały ból. Mógł domyślać się, że winą tego jest złamanie co najmniej czterech żeber.
- Taki słaby i zdradziecki... - usłyszał głos, którego z całą pewnością nie spodziewał się w tamtym momencie usłyszeć. Ba, nie sądził, że będzie mógł go usłyszeć do końca swoich dni. Był więc święcie przekonany, że albo nadszedł jego kres, albo ziścił się jego jeden z najgorszych koszmarów.
Chciał podnieść głowę i spojrzeć, aby móc się upewnić, ale nawet na to nie miał siły.
- Myślałeś, że ta twoja sielanka będzie jak długo trwała? - jego rozmówca wręcz splunął z pogardą przed siebie. - Wszystkie nauki na marne... Zmarnowałeś cały mój trud!
Chciał sobie w głowie w jakiś logiczny sposób poukładać to, co usłyszał, ale kompletnie nie był w stanie. Mieszały mu się informacje, przez chwilę nawet miał problem z przypomnieniem sobie czy już się skończył rok, czy jeszcze nie. Nie wiedział tego, bo nie miał żadnej świadomości tego, ile czasu spędził w tamtym miejscu.
- Nawet nie wiem, czy jeszcze mogę nazywać cię swoim synem.
Wtedy do jego mózgu dotarł impuls, który go popchnął do gorzkiego śmiechu, którego sam nie rozpoznał. Nie rozpoznał własnego głosu, po tym, jak był zmuszony przez ostatni czas do ciągłego wrzasku i syku, spowodowanego bólem. Nie próśb o zaprzestanie, nie błagań o wyjaśnienie, tylko wrzasku niemocy, czystego bólu i nienawiści. Nie poddał się, nie złamał, nie mógł i nie chciał. Nie po to walczył tyle lat o spokój w swoim życiu, żeby tak łatwo się poddać. Wiele lat wytrzymywał cruciatusy Lucjusza, był w stanie wytrzymać i to.
Splunął własną krwią, która wezbrała się w jego ustach i nieznacznie uniósł głowę tak, że teraz widział choć kolana swojego rozmówcy.
- Przestałem... Nazywać cię ojcem... Kiedy wreszcie cię zamknęli. - ledwo wychrypiał, co i tak sprawiło mu wiele bólu, ale chciał to powiedzieć, choćby za wszelką cenę. - Wolę zdechnąć, niż być... Sy... Twoim synem.
CZYTASZ
Potrzebuję cię • HG×DM • 38/50
FanfictionPrzecież to niemal niemożliwe, aby dwoje tak różnych sobie ludzi, było jednocześnie tak podobnych. Ani ona, ani on nie zdawali sobie sprawy z tego, jak kręte mogą być ich ścieżki, aby na końcu się połączyć w jedną drogę... #14 w #dramione 06.02.2019...