Rozdział 34

681 24 2
                                    


Poranek, którego doświadczyła w szpitalu był niemalże tak samo żenujący, jak moment, kiedy Ginny wypytywała ją o to, co czuje do Draco. Z tą różnicą, że o ile Ruda to jej najlepsza przyjaciółka i mogła kazać jej się ode po prostu odczepić, albo nic nie powiedzieć, tak ordynator, który ją złapał w szpitalnym łóżku Malfoya już nie zaliczał się do tej grupy. Nie mówiąc o tym, że zaklęcie, którym go potraktowała w nocy już dawno wyparowało, a on sam nie potrafił odnaleźć się w czasie i tym, dlaczego ona się tam znajdowała.

Uciekła więc, uprzednio żegnając blondyna, który pomimo sporej dawki leków, miał niemały ubaw widząc zmieszanie szatynki. Poprawiła w biegu włosy, owinęła się szczelnie szalem i już miała wyjść z budynku, kiedy w drzwiach zderzyła się ze ścianą.

- Tutaj jesteś. - usłyszała znajomy głos i odetchnęła ciesząc się, że to Harry, bo zawsze mogła trafić na przykład na Narcyzę, która by już jej z pewnością spokoju nie dała. - Wiedziałem, że w pierwszej kolejności należało szukać cię tutaj...

- Harry, ty byłeś w ogóle w domu? - wyszła ze szpitala przez drzwi, które auror przytrzymał jej otwarte i oboje ruszyli wolnym krokiem przed siebie.

- Wyszłaś z Ministerstwa płacząc, miałem to olać?

Kochany Harry, który zawsze martwił się o nią bardziej niż ktokolwiek inny. Nigdy nie zostawił jej w potrzebie, zawsze szanował jej przestrzeń osobistą, ale wiedział też, kiedy tego nie robić. Wiedział również, że pomimo jej stanowiska nie musiał hamować się z reprymendami, udając starszego brata, choć w gruncie rzeczy był od niej młodszy. Po prostu miał w sobie silną potrzebę chronienia swoich najbliższych, a ona starała mu się tego nie utrudniać. Nie zawsze wychodziło, ale na prawdę się starała.

- Musiałam sprawdzić, czy jest lepiej. - odpowiedziała, na co brunet uśmiechnął się tą stroną ust, której akurat Hermiona nie mogła dostrzec.

- I co, jest? - zagryzł policzek od środka z prawej strony, nawet nie podnosząc wzroku, który mu tkwił gdzieś w chodniku.

- Obudził się, chwilę rozmawialiśmy, ale jest słaby. - wyrecytowała, zapinając płaszcz, przez który wdzierało się grudniowe zimne powietrze. Harry nijak nie zareagował na jej odpowiedź, co było nieco dziwne, ale nie zwróciła na to większej uwagi. Przecież nie spał całymi nocami, mógł reagować z opóźnieniem.

Był dwudziesty grudzień*, wszyscy pospiesznie krzątali się po głównej ulicy, przygotowując się do nadchodzących świąt. Hermiona nie miała ich w głowie, w ogóle nawet jeszcze nie zdążyła o nich pomyśleć. Zapewne dostanie zaproszenie od pani Weasley na cały tydzień, aż do Sylwestra, jednak nie była gotowa na te odwiedziny. Podejrzewała również, że nawet Ginny postanowi spędzić ten czas tylko ze swoją małą rodziną, a nie w Norze.

Jeszcze nie spadł śnieg, ale wszyscy czuli, że to kwestia kilku dni, a temperatura zacznie się utrzymywać poniżej zera, a pod butami zacznie przyjemnie zgrzytać biały puch. Hermiona pociągnęła nosem, czując, że czas najwyższy z szafy wyjąć coś cieplejszego... - Blaise wrócił do domu?

- Nie tutaj. - usłyszała, ale chyba nie do końca zrozumiała, o co chodziło Harry'emu.

Tak samo nie rozumiała, dlaczego ujął ją pod łokieć i poprowadził w zaułek, w którym ani się obejrzała, a wylądowała w domu państwa Potter.

Zachwiała się, nie będąc przygotowaną na taką podróż, ale w momencie odzyskała rezon, kiedy ujrzała Ginny oraz Lunę. Niespecjalnie wiedziała, jak ma interpretować wyraz twarzy obu kobiet, więc postanowiła spojrzeć na Harry'ego, który już całkiem wyglądał, jakby miał zwymiotować.

Potrzebuję cię  •  HG×DM  •  38/50Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz