Rozdział 15

2.3K 116 1
                                    

Poczuła szarpnięcie, gdzieś w okolicach żołądka, kiedy Malfoy, uprzednio kładąc dłoń na jej ramieniu, teleportował ich na Moulder Avenue. Było ciemno, a z nieba siąpił ledwo wyczuwalny deszcz. Byłby pewnie bardziej wyczuwalny, gdyby nie stan upojenia Hermiony. Ewidentnie było jej wszystko jedno.

Szli przez chwilę wolnym krokiem, w bezpiecznej odległości od siebie. Co chwila jednak zerkał na kobietę, jakby upewniając się, że zaraz nie wyrżnie orła na środku ulicy. Ta jednak uniosła głowę do góry, wreszcie orientując się, że pada deszcz.

- Kąpiesz się? - spytał złośliwie, a wtedy spoczął na nim jej nienawistny wzrok. - Przyspieszmy, będziesz chora.

Ujął ją pod ramię, jak osiemdziesięcioletnią sąsiadkę. Oburzyła się tym krokiem i natychmiast zabrała rękę.

- A cóż ci tak zależy? - wymamrotała, kolejny raz łapiąc krople prosto na policzki. - Jakoś nie chciałeś ostatnio obcować ze mną, a teraz nagle taka troska.

Sapnął, czując, że ma rację. Nie byli jednak przyjaciółmi, którzy odzywają się do siebie każdorazowo, kiedy nadarzy się okazja. Byli zwykłymi znajomymi, a w zasadzie sądząc po wydarzeniach, które ich doświadczały, możnaby rzec, że nie pałają do siebie ogromną chęcią. Mimo wszystko coś sprawiało, że kasztanowłosa zaprzątała jego myśli częściej niż by sobie tego życzył.

- Po prostu chodź. - odezwał się w końcu, ignorując poprzedni przytyk.

Naburmuszyła się jeszcze bardziej na wspomnienie, że dała się wciągnąć w tą sytuację. Ostatnim czasem myślała głównie o blondynie, za co za każdym razem się rugała w myślach, ale to było silniejsze od niej. Może chęć naprawienia tego zepsutego świata była silniejsza, niż jego opór i sztuczne odcinanie się od wszystkich.

- Powiesz mi o co chodzi? - wypaliła w końcu, zbierając pijane myśli. - Jednego dnia masz do mnie interes, drugiego się na mnie wyżywasz, kolejnego ratujesz mi tyłek, żeby przez kolejne kilka dni w ogóle się nie odzywać. Nie mogę cię rozgryźć, o co ci chodzi?

Zalał go potok jej słów i pytań, ale co właściwie miał odpowiedzieć? Patrzył przed siebie, już nie kontrolując kroku towarzyszki, skupił się w sobie. Cokolwiek by nie powiedział, nie zadowoliłoby to Granger. Ona była typem kobiety dążącej do prawdy i nic nie mogło stanąć jej na drodze do rozwiązania.

Ulica zdawała się nie kończyć, a Malfoy przeklinał w myślach, że nie podała mu numeru domu. Uniknęli by dzięki temu tej niezręcznej rozmowy. Chyba jeszcze nigdy nie był tak rozbity w sobie, mając tyle sprzecznych emocji na tapecie.

- Granger, oboje dobrze wiemy, że nasza znajomość nie doprowadzi do popijania herbatki popołudniami.

- A co złego jest w herbacie?! - podjęła, przyspieszając kroku. - Normalni ludzie ją piją. Sam chciałeś pokazać się z lepszej strony, ale jak chcesz to zrobić skoro się kolejny raz odcinasz z niewiadomego powodu? Cholera, nawet Ron był w stanie wysilić się na odrobinę uczuć w stosunku do drugiego człowieka!

Zdenerwowało go porównanie do Wesleya. Co, jak co, ale uważanie, że jego osoba wraz z imieniem tamtego człowieka nie powinna mieć miejsca w jednym zdaniu. Co do tego był pewien.

- Oh, tak, Wieprzley na pewno miał w sobie mnóstwo ukrytego taktu. - prychnął. - Wręcz wywalał go z siebie na prawo i lewo, a z pewnością nikogo nie zranił.

- Nie masz bladego pojęcia o czym mówisz. - mruknęła. - Może i już z nim nie jestem, ale wiem, że mnie kochał.

O ile poprzednia jej wypowiedź go zdenerwowała, to ta wyraźnie rozśmieszyła, co nie uszło jej uwadze. Nie zaśmiał się jednak za sprawą śmieszności jej słów, a choćby dlatego, że sama nie dopuszczała do siebie myśli, że Wesley ją ranił na każdym kroku. Nie widziała tego, wypierała to.

Potrzebuję cię  •  HG×DM  •  38/50Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz