Rozdział 5

3.2K 135 15
                                    

Nie dosyć, że człowiek okazuje litość, to jeszcze do niego są pretensje... Pomyślał w duchu, kiedy Granger już opuściła pomieszczenie. Miał w zasadzie mieszane uczucia. Niby nie chciał jej tam zostawić, niby przeszło mu przez myśl, żeby się dowiedzieć, jak się czuje po tym wszystkim, ale w głębi duszy czasy szkolne odcisnęły swoje piętno. Zdążyli się przez te kilka lat znienawidzić, nie poznając siebie nawzajem tak na prawdę. Jakby się dłużej nad tym zastanowić, to nienawidzili się dla samej zasady, pomijając czas bitwy o Hogwart.

- Żeby dwie baby trzaskały twoimi drzwiami w ciągu jednego dnia, to już jest coś. - zaśmiał się czarnoskóry mężczyzna, wchodząc do Malfoya, jak do siebie. - Ale trzeba przyznać, Granger potrafi zachować twarz i nawet tak źle nie wyglądała, sporo wyładniała.

- To się z nią umów. - zakpił blondyn.

- Myślę, że zostawię ją dla kogoś innego. - wyszczerzył się, atakując podtekstem.

Malfoy bardzo lubił Zabiniego, ale czasami miał go ochotę zamordować. Pokręcił tylko głową, niedowierzając w głupotę, którą mu zaserwował.

*

Hermiona wyszła wściekła z hotelu, dosłownie fucząc pod nosem. Nie wierzyła, jak mogła dać się tak poniżyć. Wiedziała, że miała tam nie iść, nie podkładać się jak dziesięciolatka. Czego mogła się spodziewać po Malfoyu?

Zmierzała w bliżej nieznanym kierunku, a na pewno oddalonym o kawał drogi od hotelu, a przez myśl przebiegła jej Pansy Parkinson.
Ciekawe o co się tak pokłócili... Pomyślała, siadając na jednej z ławek w malowniczym parku.

Często tutaj przychodziła, przynajmniej tutaj było więcej mugoli, jak czarodziei, przez co nie spoczywał na niej osądzający wzrok. Tak samo jak ciekawski wzrok. Wszyscy tak bardzo zainteresowani bitwą o Hogwart, a żadne nie zapyta o samopoczucie biorących w niej udział. Wszystkich bardziej interesowało to, o co można by oskarżyć każdego po kolei.

Po jej policzku spłynęła jedna, samotna łza, którą machinalnie wytarła z linii szczęki, kiedy ta już tam dotarła. Podniosła się z ławki i postanowiła wybrać się na ulicę Pokątną, wiedziała, że gdzieś tam mieszkała Pansy, po zakończeniu szkoły. Nie darzyły się wielkim uczuciem, ale postanowiła się dowiedzieć, o co się pokłóciła z Malfoyem. Dobrze wiedziała, że nie dałoby jej to spokoju.

*

- Twierdzi, że dziecko jest moje. - odparł zrezygnowany, pocierając swoje czoło. - Nie wiem, ile w tym prawdy, a na ile próbuje się wbić w nasz ród, ale szkodzi mi na każdym kroku.

Narcyza Malfoy przechadzała się po ciemnym pomieszczeniu, obserwując swojego syna. Nie wiedziała, czy mu współczuć czy strzelić w głupi łeb. Zawsze wiedziała, że jego rozwiązłość kiedyś się źle skończy, ale żeby aż tak?

- W jakiś sposób trzeba się dowiedzieć, czy na pewno to jest twoje dziecko, Draco. - odpowiedziała w końcu, siadając obok syna na sofie. - Nie możemy pozwolić na to, aby nasza rodzina miała jeszcze gorszą opinię. Twój ojciec ją wystarczająco skalił...

- Nie wspominaj o nim, bo znowu będziesz płakać. - odparł oschle, jakby mężczyzna nigdy nie miał na niego żadnego wpływu, jakby nigdy nic nie znaczył. - Muszę zdobyć serum prawdy. Nie wiem, czy jest bezpieczne używać go na ciężarnych, ale choćbym miał jej to wlać siłą do gardła, nie odpuszczę.

Już miał wychodzić, kiedy matka złapała go za rękaw płaszcza i przytuliła. Tak po prostu, wylewając na niego swoją matczyną miłość. Nigdy mu tego nie okazywała, nie jest przyzwyczajony do tego typu uczuć. Automatycznie cały zesztywniał, kiedy poczuł dotyk swojej matki. Zawsze musiała się pilnować przed Lucjuszem, bo nigdy nie podobało mu się, kiedy tak traktowała syna. Jego zdaniem należało wychować Dracona na bezwzględnego czarodzieja, który nie będzie się łamał pod miłością matki. Tym sposobem blondyn został całkowicie wypruty z uczuć przez te wszystkie lata. W głębi duszy i on i matka skaczą z radości, że Lucjusz jest w Azkabanie.

Potrzebuję cię  •  HG×DM  •  38/50Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz