Rozdział 11

2.4K 111 2
                                    

Dochodziła godzina piąta rano, a oczy gryfonki mimowolnie zaczęły się zamykać. Nie miała już dłużej siły być przytomną i czekać na Pansy, która nawet nie wiadomo, czy miała zamiar się zjawić. Draco pijąc czwartą kawę, obserwował, jak powieki towarzyszki się zamykają, a za chwilę w szybkim tempie się otwierają, by za moment znowu się zamknąć. Walczyła ze sobą, odkąd tylko skończyły im się tematy do rozmów. Choć w zasadzie może i nie skończyły, ale cisza nie sprawiała, że byli skrępowani.

Wpatrywał się w nią, zastanawiając się po co to na prawdę wszystko robi. Przecież jest ministrem magii, nie musi brudzić sobie rąk takimi sprawami, jak Potter. Mogłaby siedzieć w przytulnym biurze, niczym się nie przejmując, a ona bierze te sprawy w swoje ręce, jakby czuła się zobowiązana. Jeszcze chwila, a pomyślałby, że jest pracoholiczką.

Usłyszał kroki na korytarzu, podszedł więc do drzwi. Brakowało mu tylko szklanki przy uchu. Nie budził Granger, to mógł być fałszywy alarm.

Jednak w tej samej chwili ktoś nacisnął klamkę drzwi mieszkania, co spowodowało, że Malfoy wyciągnął swoją różdżkę w trybie natychmiastowym. Złapał również za klamkę, wyskoczył na zewnątrz przykładając różdżkę do szyi swojego gościa. Drugą ręką przygwoździł go do ściany na przeciwko drzwi.

- Ja nic nie zrobiłem! - usłyszał i wyrwał się z letargu, przyglądając się postaci. - Malfoy, przez ciebie będę musiał iść do psychologa, będziesz mi za niego płacił!

- Co ty tu robisz? Jest piąta rano! I nie drzyj się. - wpuścił go do środka, uprzednio machnąwszy ręką, kiedy zorientował się, że to Blaise. - Mam śpiącą królewnę w salonie.

Czarnoskóry mężczyzna stanął w pół kroku na środku pomieszczenia, kiedy tylko zauważył gryfonkę w fotelu. Machinalnie skierował pytający wzrok na przyjaciela, a ten jak gdyby nic, dopił kawę i skierował swoje kroki na balkon.

- Ale że...?

- Nie, Blaise, nie spaliśmy ze sobą. - odpowiedział, opierając się o barierkę. - Mamy veritaserum. Nie były potrzebne ani zioła, ani twoje plany w zasadzie...

Wspominając o tym, przypomniał sobie tą komiczną sytuację, kiedy prawie ją pocałował. Dalej nie docierało do niego, że na prawdę mu odmówiła. Spodziewał się raczej, że skończy się to tak, jak widział to Blaise we wszystkich swoich wyobrażeniach.

- To co, teraz szukamy Pansy? - zapytał stając obok blondyna. - Im szybciej tym lepiej, zanim zacznie chwalić się Prorokowi, że nosi w sobie twojego dziedzica.

- Sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. - odpowiedział. - Ministerstwo ją ściga za podpalenia, jeśli się okaże, że jest w ciąży, to jej nie zamkną.

- To dlatego Granger tak zależy, a już myślałem, że nie mogła się oprzeć twojemu urokowi. - zaśmiał się, kiedy usłyszeli oboje cichy jęk, dobiegający z salonu.

Malfoy zmroził przyjaciela wzrokiem.

- Dobra, jestem cicho. - zreflektował się. - Co dalej? Wybierasz się do biura czy dalej tutaj gruchacie?

Nie miał już do niego sił. Nie potrafił z siebie wydusić ani jednego zdania, w którym nie byłoby podtekstu, które tak go denerwowały. Z drugiej strony, była możliwość, że denerwowały go głównie ze względu na to, że czuł do niej niezrozumiały pociąg. Ona sama go nie do końca podzielała, a wszystko to zmieszane, powodowało, że w blondynie się po prostu gotowało.

Zabini wrócił do hotelu, gdzie miał czekać w biurze Malfoya na Parkinson i w razie czego dać o tym znać. Wtedy razem z Granger mógł się tam aportować, gdyby nie postanowiła się pojawić w jego mieszkaniu. Zastanawiał się, jak Granger wypełni raport aresztowania, przecież musi wpisać tam wszystko dokładnie tak, jak było. Nie sądził, że będzie się dumnie chwaliła, że pomógł jej śmierciożerca. Niemal był w stanie wyobrazić sobie minę Pottera, dowiadującego się, że knuli razem, jak złapać Pansy.

Potrzebuję cię  •  HG×DM  •  38/50Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz