Rozdział 6

2.9K 120 11
                                    

Patrzyła podejrzliwie na blondyna, nie wiedząc o co mu chodzi. Miała mu pomagać? To chyba ostatnia rzecz, o jakiej mogła pomyśleć w swoim krótkim życiu. Narastało w niej jednak zaciekawienie, zmieszane z zawstydzeniem, kiedy świętował ją swoim spojrzeniem.

- Jest pewien sposób. - kontynuował, nie czekając, czy dziewczyna się zgodzi na pomoc czy nie. - Serum prawdy. Nie mam pewności, czy można go używać na ciężarnych, bo takich przypadków jeszcze nikt nie opisał, ale... No, raz się żyje.

- Jaki w tym miałby być mój udział i dlaczego? - zapytała niemal od razu, z grubsza nie zastanawiając się nad konsekwencjami użycia specyfiku na Pansy. - Nienawidzisz mnie, więc czemu miałabym z tobą współpracować?

Sam nie wiedział czy śmiać się czy płakać. W głębi duszy wcale jej nie nienawidził. Przywykł w czasach szkolnych do obrażania jej, bo przecież tak trzeba było. Jak by wyglądał w oczach swojego domu, swoich rodziców, gdyby nagle zmienił się o 360 stopni, przestając szydzić z... Szlamy?

- Granger, to co było w szkole, trochę mija się z tym, co jest teraz. - odpowiedział wzdychając. - Wtedy... Nie miałem wyjścia, cóż mogę ci więcej powiedzieć.

Nie wierzyła mu. Mówił to z takim obojętnym przekonaniem, jakby po prostu mówił to, co chciała usłyszeć. Jednak coś takiego może i chciała usłyszeć, ale ponad 10 lat temu. Wtedy może jeszcze potrafiłaby mu w jakiś sposób wybaczyć, czy zrozumieć, dlaczego się tak zachowywał.

- Nie miałeś wyjścia? - powtórzyła jego słowa, pytając, a w głowie kotłował jej się niewyobrażalny gniew. - Nie miałeś wyjścia?! Wyjścia z czego?! Wyjścia z obrażania mnie na każdym kroku? Patrzenia na mnie z wyższością i pogardą? Przypominania mi przy każdej okazji, że jestem szlamą? A może nie miałeś wyjścia z tego wszystkiego, bo to przecież jest takie szlachetne przypomnieć szlamie gdzie jest jej miejsce? - ostatnie dwa pytania już nie były wykrzyczane, były jakby wypowiedziane z bólem w oczach, Draco jednak nie odezwał się ani słowem, nie wiedział co miał powiedzieć. - Myślę, że powinieneś sobie darować tą próbę zapomnienia o tym, co się kiedyś wydarzyło. Ja... Może i nie mam już większego żalu o to, ale nigdy nie zapomnę.

Wypowiadając te słowa, odeszła, spuszczając głowę w dół. Nie zatrzymywał jej, wiedział, że to nie ma sensu. Nie zdenerwował się, nie poszedł za nią... Stał tam, nie wiedząc w jaki sposób pozbierać myśli. Zawsze taki był. Zimny i wyrachowany. Tego przecież go nauczyli, nie mógł okazać słabości, tylko mógł być pogardliwy dla słabszych. W taki sposób określał swoje położenie, nigdy nie mógł pozwolić sobie na to, aby ktoś pierwszy to zrobił.

Kiedy tylko drzwi od magazynu się zamknęły za Granger, dotarło do niego co takiego robił przez te wszystkie lata. Wyżywał się na wszystkich, ale tak na prawdę tylko dlatego, że jego ojciec tak chciał. Ze jego ród tak chciał. Czarny Pan też tego chciał. Od małego bez przerwy ktoś od niego tego chciał. Tym razem postanowił coś naprawić w swoim życiu.

Uciekała w tym cholernym deszczu, nie wiedząc, po co w ogóle zgodziła się wysłuchać Malfoya. Po raz drugi opuściła go dosłownie obrażona jak mała dziewczynka. Jak on śmie mnie o cokolwiek prosić? Przemknęło jej pytanie przez głowę. Wtedy poczuła ucisk na prawym ramieniu i szybki obrót. Już chciała wyciągnąć różdżkę, ale zobaczyła po raz trzeci znienawidzoną twarz.

- Uczepiłeś się jak rzep psiego ogona! - syknęła, ciskając gromami z oczu.

Starał się zachować spokój, nie wybuchając nagle, tak jak zwykle to robił. Chwilę patrzył w oczy gryfonki, jakby szukając w nich krzty zrozumienia. Miał jednak wrażenie, że biła z nich jedynie wrogość. Poczuł się dokładnie tak, jak za każdym razem czuli się wszyscy, których ranił. Im dłużej się wpatrywał w jej oczy, tym ciężej robiło mu się na sumieniu, aż w końcu ona sama spuściła wzrok speszona.

- Chcę ci to wynagrodzić. - wypalił nagle. - Wiem, że to głupio brzmi, ale chciałbym ci pokazać, że nie jestem taki, jakiego mnie pamiętasz.

Zamurowało ją. Tak całkowicie szczerze i zupełnie naturalnie ją zamurowało. Podniosła wzrok, niepewnie spoglądając w tęczówki blondyna. Z jego wyrazu twarzy nie szło nic wyczytać, jednak w oczach było widać żal. Ktoś kiedyś powiedział, że w oczach człowieka można dostrzec duszę jego. W tym momencie Hermiona zrozumiała znaczenie tych słów. Pomimo tego, że nie potrafiła zaufać Malfoyowi, nie potrafiła od tak zapomnieć całego bólu, jakim się żywił, kiedy jeszcze byli w Hogwarcie. To w tamtym momencie przemknęło jej przez myśl, jacy wszyscy byli głupi, mogąc tak się zachowywać mając tak niewiele lat. Oczywiście, jej myśli głównie krążyły wokół tego, że to Malfoy był prowodyrem wszelkich boleści duszy, jednak nikt nigdy nie zastanowił się dlaczego tak było.

- Dlaczego? - zapytała, delikatnie rozmasowując sobie ramię. - Dlaczego ci tak na tym zależy? Nie będziesz miał z tego żadnego profitu, nikt nie zacznie klaskać dlatego, że masz zamiar godzić się ze szlamą.

Hermiona już nie była tą samą osobą, co dziesięć lat temu. Słowo "szlama" nie powodowało u niej cichego łkania w kącie pokoju nad własnym losem. Wzięła życie w swoje ręce, nie przejmując się tym, co ktoś o niej myśli. Stała się niezależną, silną kobietą. Miała zamiar nią dopiero teraz zostać, kiedy rozstała się z Ronem, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, że wbrew pozorom już nią była.

- Hermiona, proszę. - użył jej imienia, nie nazwiska, co nie uszło jej uwadze, uniosła jedną brew ku górze, kompletnie nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. - Nie utrudniaj mi tego.

- Czego? Udawania, że nic się nie stało? - w jej głosie było słychać czystą kpinę, na prawdę nie była Granger. - Czy usilnych prób przedstawienia mi siebie w innym świetle, niż to, które ukazała mi całą twoją rodzina z Bellatrix na czele, wycinąjąca mi mój atrybut na ręce?!

Nie wytrzymał. Starał się jak mógł, ale jej upartość, zawziętość, jak i czyste chamstwo, czego notabene się nie spodziewał, spowodowało, że wybuchł. Jego ręka szybkim ruchem powędrowała na jej szyję, a ona sama oparła się plecami o najbliższą ścianę budynku. Jego oczy wyrażały wściekłość, a z nosa i ust wydobywał się głośny pomruk. Zabolało go to i rozwścieczyło jednocześnie. Granger wyraźnie się wystraszyła reakcji blondyna, pomimo, że to było coś na kształt testu. Wygarnąć mu wszystko, obrazić, zakłopotać, zasmucić... Wynik był dla niej wręcz przewidywalny.

- Widzisz? - wycharczała pod uciskiem mężczyzny, a wtedy ten odskoczył jak poparzony. - Nigdy nie będzie inaczej. TY nie potrafisz inaczej.

*

Siedziała w na podłodze w hotelowym pokoju, popijając czerwone wino. Jej skroń była oparta o ogromną szybę, wchodzącą niemal na całą panoramę Londynu. Nie do końca mogła się pozbierać po tym co zaszło na Pokątnej. Potok słów, jaki wylewał jej się z ust był całkowicie szczery, już dawno chciała to zrobić, jednak ta jedna milisekunda wpatrywania się w oczy Malfoya zdradziła jego ból. Oczywiście, nie sprawiło to, że Hermiona uwierzyła w jego słowa, jednak sam fakt tego powodował, że gotowały się w niej sprzeczne informacje i uczucia. Przecież to Malfoy!  Krzyknęła w duchu, krzywiąc się.

Wypiła wino jednym haustem i już miała kłaść się do łóżka, rozmyślając o tym, jak będzie wyglądał jej "pierwszy nowy" dzień w pracy pojutrze. Wtem do jej okna dobiło ogromne ptaszysko, chcąc dostać się do środka. Wpuściła sowę, obawiając się, że jednak będzie musiała jednak jutro już wrócić do pracy.

Odwinęła z nogi ptaka pakunek, a ta uciekła czym prędzej nie czekając na odpowiedź. Hermiona rozwinęła list, już ledwo składając litery. Znów o kieliszek za dużo, pomyślała.

Zapomnij, że odpuszczę. Spotkajmy się jutro w Silver Inn, tym razem na spokojnie.

D.M.

Potrzebuję cię  •  HG×DM  •  38/50Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz