Rozdział piąty

903 29 0
                                    

- Tutaj jest szatnia. Możesz zostawić swoje rzeczy. Sala treningowa znajduje się za następnymi drzwiami. 

Głos Cynthii odbijał się echem od ścian korytarza. Szłam za nią posłusznie, dłonie zaciskając na pasku plecaka przewieszonego przez jedno ramię, do którego wcisnęłam obuwie na zmianę i sportowe ubranie. Serce dudniło mi w piersiach i naprawdę niewiele brakowało, abym odwróciła się na pięcie i wybiegła na zewnątrz jak najdalej od tego miejsca. 

- To jakiś absurd. - zaoponowałam. - Zupełnie niedorzeczne. To nie ma prawa się udać.

- Felicio. Myślałam, że mamy to za sobą. 

Cynthia wypuściła z rezygnacją powietrze.

- Przepraszam, ale ja naprawdę nie dam rady. Nie mam pojęcia co mnie w ogóle podkusiło! - skłamałam, czując jak moje policzka palą się ze wstydu. 

Nie przyznałam się co było powodem mojej nagłej zmiany nastawienia. Nie chciałam pogarszać samopoczucia siostry informacją, że wszystkie jej obawy okazały się prawdą. Nie chciałam burzyć jej wizerunku domniemanej przyjaźni z Maurice'm Hendersonem, uważając to za ich prywatną sprawę, która powinna znaleźć rozwiązanie tylko i wyłącznie pomiędzy nimi. A przede wszystkim nie chciałam ujawniać okoliczności, w których uzyskałam wszystkie te informacje, uznając je za zbyt żenujące. 

- Ja również nie mam pojęcia co cię podkusiło, ale cokolwiek by to nie było, cieszę się, że poskutkowało. Naprawdę. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. 

- Wiem, Cynthio. Wiem. Tyle tylko, że ja po prostu czuję, że się nie nadaję. To beznadziejne uczucie. 

- Hej, hej. - Cynthia ścisnęła mnie za dłonie i schyliła się, by spojrzeć w moje oczy, które ja uporczywie wbijałam w opaskę na jej kolanie. Chłonęłam ten widok, przypominając sobie dlaczego zdecydowałam się na całe to wariactwo. - Nadajesz się. Taniec to sztuka. Wymaga wrażliwości, którą ty z całą pewnością masz. Przecież jesteś artystką, czyż nie? 

- Oh, idąc tym tokiem myślenia zaraz po powrocie wręczam ci płótno, sztalugę i paletę farb. Może naskrobiesz coś pożytecznego dla mnie i mojego nieszczęsnego portfolio. 

- Bardzo zabawne, Felicio. A teraz chodź. Elizabeth nie lubi spóźnialskich. 

Jęknęłam przeciągle, kiedy pchnęła mnie w kierunku drzwi. Nacisnęła klamkę i otworzyła je na oścież. Każdy mięsień mojego ciała spiął się gwałtownie pod ciężarem spojrzeń dwóch par oczu. Nawet pomimo dzielącej nas odległości. 

- Dzień dobry Elizabeth. Cześć Maurice. 

- Witaj Cynthio. Całkiem dobrze dzisiaj wyglądasz. - skomplementowała na co Cynthia wyraźnie się rozpromieniła. - Felicio. - skinęła głową w moim kierunku, co odwzajemniłam. 

- Dzień dobry pani Holt. 

- Wyglądam tak jak się czuję. A czuję się naprawdę wyśmienicie. - zapewniła Cynthia, a jej głos odbił się echem od pustej sali, wypełniając całą przestrzeń. 

Maurice stał ze skrzyżowanymi ramionami, opierając się niedbale o ścianę. Minę miał powściągliwą, choć wyraźny zarys jego kości policzkowych sugerował, że zaciska szczękę mocniej niż to konieczne. Gromił mnie wzrokiem spod ściągniętych brwi, na co moje ciało zareagowało nieprzyjemnym dreszczem. Nie odzywał się, co tylko potęgowało jego aurę wrogości, a ja potrafiłam wyobrazić sobie jak przeklina mnie w myślach, mając na uwadze wszystko to co powiedział poprzedniego wieczora. 

- Miło mi to słyszeć. Ale na uprzejme rozmowy przyjdzie jeszcze pora. Mamy wiele pracy do wykonania. 

- To prawda. Felicio, powinnaś pójść się przebrać. Ja tymczasem usiądę gdzieś w kącie i...

Tylko jeden taniec, FelicioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz