Poczucie bycia niewystarczającym jest do bani.
To ciągła walka. Głównie ze samym sobą, bo w pewnym momencie zaczyna się buntować nawet twój własny umysł. Próbujesz się bronić, żeby cudze oczekiwania nie zatruły ci głowy, ale zwykle wszystko idzie na marne, bo kiedy wszyscy wokół wydają się być tobą zawiedzeni, ty sama stajesz się sobą zawiedziona. Jesteś rozczarowana, że rozczarowujesz innych. Błędne koło.
W pewnym momencie przestajesz żyć, a zaczynasz tylko funkcjonować. Jak maszyna zaprogramowana do osiągania pewnych celów, spełniania konkretnych zadań. Działasz wbrew sobie, zupełnie jakbyś próbowała płynąć pod prąd w trakcie sztormu na oceanie. Trudno jest walczyć o przetrwanie, oczekując na pomoc i uznanie za swoje wysiłki, jednocześnie uśmiechając się przy tym radośnie, jakby obecne położenie, rzeczywiście sprawiało ci przyjemność.
Długo walczyłam z falami. Zdecydowanie zbyt długo machałam rękoma i nogami, tracąc całe pokłady sił, tylko po to, aby ktoś z brzegu uniósł kciuk i zapewnił, że to co robię, robię dobrze. Straciłam całe miesiące, a nawet i lata na oczekiwanie. Na dobre słowo. Na uznanie. Na wsparcie. Na szacunek i zrozumienie wobec tego jak wygląda moje życie.
W końcu przestałam.
Kiedy kurtyna opadła, kiedy zgasły światła, a my cieszyliśmy się jak obłąkani, bo przed kilkoma chwilami wyczytano nasze nazwiska jako jedne spośród wygranych... nie czułam niczego. Pod pozorną radością krył się raczej wyraz ulgi, że to wszystko dobiegło końca. Bo taniec nie był moim żywiołem. Bo nie czułam się w nim dobrze. Bo marnowałam na niego czas tylko po to by coś komuś udowodnić.
Skończyłam szkołę. Wyniki egzaminów przeszły moje najśmielsze oczekiwania, bo nie sądziłam, że w każdym z nich uda mi się uzyskać ponad dziewięćdziesiąt procent. Komisja oceniła moje portfolio i jego prezentację najwyższą ilością punktów z możliwych. W uzasadnieniu swojej decyzji wpisali tak wiele ciepłych słów, że niemal nie rozpłakałam się nad trzymaną w dłoniach kartką. Docenili mój talent, wrażliwość i pasję. Zauważyli we mnie wszystko to czego nie potrafili dostrzec moi najbliżsi.
To wtedy pomyślałam, że jeśli szuka się słońca, nie należy na siłę przeganiać chmur. Wystarczy tylko zabrać to co się ma i wyjechać tam, gdzie słońce wychyla się samo. Więc kiedy szuka się uznania, nie należy o nie żebrać. Trzeba szukać kogoś kto sam je ofiaruje.
Kilka dni po konkursie na moją skrzynkę pocztową dotarł mail. Praca z mojego portfolio zakwalifikowała się do programu, dzięki któremu dziś, mogło ją zobaczyć całe miasto. Stopy tancerki. Jedna w obuwiu, druga spływająca krwią, której plastry nie potrafiły zatamować. Ukryte pod pozorami piękna cierpienie. Tworzyłam ten obraz bez głębszego zamysłu. Po prostu odzwierciedlałam to co w tamtej chwili czułam, kiedy za ciasne buty kaleczyły moje nogi.
Dziś, patrząc na plakat, który zawisł nad Hamilton Road, tuż przy Ward Parku, w którym lubiłam przebywać, dostrzegałam jego metaforyczne znaczenie. Tylu pięknych ludzi wokół. Ilu z nich było zranionych? Tak wewnętrznie?
Przeskakiwałam spojrzeniem z jednej twarzy na drugą. Szukałam podpowiedzi. Dopowiadałam historie do każdej pary oczu, z którą mimochodem udawało mi się złapać kontakt wzrokowy.
- O czym myślisz? - usłyszałam w końcu, kiedy prawdopodobnie zbyt długo siedziałam nieruchomo. Podpierałam brodę na dłoni, trzymając między palcami kawałek węgla.
Otrząsnęłam się z zamyślenia. Oderwałam wzrok od przechodniów i przeniosłam je na twarz Maurice'a siedzącego obok. Uśmiechnęłam się, bo jego widok nadal wprawiał mnie w stan tego dziwnego zakłopotania, ale w tylko pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie mogłam się przyzwyczaić do jego obecności w moim życiu, ale wcale nie chciałam tego robić. Przyzwyczajenie zniszczyłoby magię.
CZYTASZ
Tylko jeden taniec, Felicio
Fiksi RemajaFelicia jest tą młodszą, mniej perfekcyjną siostrą Foster. Teraz ma zastąpić Cynthię, stanąć u boku jej partnera i przebrnąć przez kwalifikacje zawodów w tańcu towarzyskim. Ma wykonać tylko jeden taniec, zapewniając siostrze czas na rehabilitację. ...