Rozdział osiemnasty

821 25 0
                                    

- Jak miewają się wasze portfolio? Ufam, że świetnie, bo przypominam, że musicie złożyć je w komisji już w najbliższy piątek. - pan Wallace klasnął w dłonie, zakłócając harmonię i rytm jazzowych dźwięków siąpiących się ze szkolnego komputera. Podskoczyłam na miejscu, bo do tej pory płótno i pędzel, jaki trzymałam w dłoni pochłaniały całą moją uwagę. 

- Jednocześnie powtórzę, że wystąpicie przed członkami tejże komisji, by nieco o waszych pracach podyskutować, a będzie to miało miejsce dzień po zakończeniu przez was wszystkich pozostałych egzaminów. Najlepsze z tworów zostaną wybrane do kampanii i rozprzestrzenione w okręgu w przeciągu pięciu następnych tygodni. Czy są jakieś pytania? 

Jedna dłoń poszybowała w górę.

- Panna Stacy? 

Nie słuchałam jakich informacji Stacy Brooks próbowała się dowiedzieć. Ponownie zwiesiłam głowę nad paletą, mieszając pomarańczową farbę z farbą białą. Chciałam uzyskać delikatniejszy odcień, którym wykończyłabym krawędzie płótna. 

Malowałam zachód słońca nad Brompton Bay, chcąc jak najlepiej odzwierciedlić to dziwne połączenie ciemnych, burzowych chmur z sielskim spokojem zatoki. Po raz pierwszy malowanie sprawiało mi tyle przyjemności. Nie było w tym nic wymuszonego. Nic irytującego. 

Mieszanie barw i próba naśladowania krajobrazu stworzonego przez samą naturę nieco mnie odprężała. Miałam poczucie celu, jakby moim obowiązkiem było zamknięcie tamtego wieczoru w ramach obrazu z zachowaniem każdej jego wspaniałości. Bo właśnie tam, na tle porośniętych klifów, w ciepłej, niewzburzonej wodzie, czułam się wyjątkowo inaczej. Otoczenie przyjęło niewyobrażalnie baśniowy klimat, który nie rozgościł się pomiędzy tymi skałami nigdy dotąd. Choć może to ja dostrzegłam go po raz pierwszy. A może to nie sceneria miała znaczenie. Może to obecność Maurice'a Hendersona, odcisnęła we mnie ślad, który wciąż pulsował i za sprawą, którego świat nagle wydał mi się piękniejszy. 

- Felicio Foster, czyżby twoje portfolio nie było jeszcze kompletne? Z tego co pamiętam zdołałaś ukończyć z powodzeniem jedną, wymaganą pracę malarską. - głos profesora Brenona dobiegł mnie zza pleców jak niemal za każdym innym razem. Znów się wzdrygnęłam, choć nie tyle z powodu jego bezszelestnego podejścia, co z poczucia obnażenia. Jakby patrząc na moją pracę, wyczytywał z niej prywatną opowieść, w której sama odegrałam główną rolę. 

- Oh, tak. Dobrze pan pamięta. - zmieszałam się i odwróciłam w jego kierunku twarzą. - Tak się składa, że zapieczętowałam już portfolio. To... maluję tylko i wyłącznie dla przyjemności. 

Ponownie popatrzyłam na rozpoczętą pracę. Tak niekompletną, że niemal nic jeszcze nie znaczącą. 

Pan Wallace kiwał głową. Świdrował ją spojrzeniem zza szkieł okularów i podpierał brodę w charakterystyczny dla siebie sposób. Długo się zastanawiał.

- Intryguje mnie ten kontrast. Niebo rozdarte na pół i jasno nakreślona granica, która zaciera się w nienaturalnie naturalny sposób. Czy to w ogóle ma sens? To co mówię? 

Zachichotałam cicho i pokręciłam ledwie zauważalnie głową. 

- Nie mam pojęcia profesorze. Być może ma go tyle, że sami nie rozumiemy. - odparłam, zarzucając go jego własnymi słowami, co musiało mu się spodobać, bo również się uśmiechnął. 

- Czy ten obraz ma jakiś morał? Głębszy przekaz? Z całą pewnością ma. - odpowiedział sam sobie. - W końcu należy do ciebie, a ty lubujesz się w zawieraniu nauk i prawd w swoich pracach. Pozwól więc, że zgadnę. Walka dobra ze złem? Choć nie. To zbyt spowszedniałe jak na twój umysł.

Tylko jeden taniec, FelicioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz