Rozdział szósty

920 29 0
                                    

Nie odważyłam sprzeciwić się pani Holt przez pozostałą część treningu. Może to z powodu nikłego uczucia strachu przed jej wyniosłością, a może w wyniku dumy, która nakazywała mi milczeć, by udowodnić, że nie ma we mnie nic z rozpuszczonego dzieciaka za jakiego mnie uważała. 

Milczałam więc, kiedy patrzyła krytycznie na czubki moich pobrudzonych tenisówek. 

- To nie jest najodpowiedniejsze obuwie do tańca. - oznajmiła, a ja toczyłam zaciętą walkę z samą sobą, aby nie zaprotestować, bo przecież nikt nie wytłumaczył mi jak powinnam się przygotować. Wszystko działo się tak szybko. - Będziesz dzisiaj ćwiczyć, stojąc na palcach. Powinnaś przyzwyczajać się do obcasów. 

Spanikowałam nieco. Na palcach jednej ręki policzyłabym dni, w których miałam na nogach buty z korkiem wyższym niż dwa centymetry. Miałam zaledwie jedną parę półbutów, którym przysługiwało miano obcasów. Schowane w oryginalnym kartoniku, wyglądały niemal jak w dniu zakupu, bo sięgałam po nie z dna szafy tylko na specjalne okazje. Potrafiłam w nich chodzić, ale tylko nieśpiesznym krokiem i po równej nawierzchni. Z całą pewnością taniec nie wchodził w grę, jeśli również nie chciałam ulec kontuzji. 

Otwierałam już usta, by oznajmić swój sprzeciw, kręcąc przy tym teatralnie głową, ale prowokujące spojrzenie Elizabeth, posyłane spod uniesiono wysoko brwi i półprzymkniętych powiek, skutecznie mnie powstrzymało. 

- Oczywiście. - powiedziałam więc tylko, przyczyniając się do tego, że kącik jej ust wykrzywił się w zwycięskim uśmiechu. 

- Świetnie. Przejdźmy do kroku podstawowego. Będziemy tańczyć walca. 

- Walca!? - odezwał się Maurice, a ja mogłabym przysiąc, że było to pierwsze słowo jakie wypowiedział w przeciągu zajęć, nie licząc protestu na samym ich początku. Miałam wrażenie, że uznaje brak konwersacji za bunt przeciw mojej obecności. W gruncie rzeczy nie byłam pewna czy nie wyświadcza mi w ten sposób przysługi, bo domyślałam się, że cokolwiek nie opuściłoby jego ust, nie byłoby niczym bardziej sympatycznym od tego co mówiła Elizabeth. 

- Tak. Wiedeńskiego. 

- Przygotowywaliśmy się do fokstrota!

- Owszem. Ale przypomnij sobie jak wiele czasu poświęciliśmy, aby ten konkretny taniec można było zaliczyć do udanych. - odparła spokojnie. - Ile zajęć, upadków i analiz występów najwyższej klasy zawodników kosztowało nas, aby uzyskać tak wysoki poziom. 

- Wiem, ale... 

- Czy jesteśmy w stanie nauczyć Felicię tego wszystkiego w jeden marny miesiąc? 

- Oczywiście, że nie dlatego... 

- Dlatego wystąpimy z walcem wiedeńskim, Maurice.

- Ale Beth...

- Koniec panie Henderson! - stuknęła drewnianą laską o podłogę, urywając w ten sposób kolejny protest ze strony swojego podopiecznego. Zacisnął szczęki i spuścił głowę. Jego ramiona opadły ledwie dostrzegalnie w bezradności. - Fokstrot jest uznawany za jeden z najtrudniejszych tańców świata nie bez powodu. - jej ton głosu zelżał. 

- Tak, wiem. Walc wiedeński to doskonały wybór, Beth. - mięsień na jego twarzy drgnął w marnej imitacji uśmiechu.

Zrobiło mi się go żal. Zapominając o wszystkim co mówił w kinie, o tym jak zdecydowany był zastąpić Cynthię, a także o złowrogich spojrzeniach, którymi taksował mnie od chwili, w której tylko przekroczyłam próg sali. O jego ofensywnej postawie i grymasie na twarzy. Tak najzwyczajniej w świecie było mi przykro. 

Tylko jeden taniec, FelicioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz