Rozdział dziewiąty

846 31 3
                                    

- Mamo, nie. Proszę. 

- Dlaczego nie? 

- To absurdalny pomysł. 

Mama wypuściła przesadnie głośno powietrze. Świdrowała mnie spojrzeniem, opierając łokcie o kuchenny stół. Stał przed nią kubek z niedopitą, czarną herbatą. Obok leżał plik kartek. Zapewne klasówki z języka angielskiego, które cierpliwie czekały na poprawę i wystawienie mniej lub bardziej sprawiedliwych ocen. Mama miała słabość do dzieciaków z podstawówki. Często naciągała im połówki punktów i zawyżała stopnie. 

- Pomyślałam, że byłoby miło. 

- Z całym szacunkiem i wdzięcznością mamo, ale nie byłoby. 

- Dlaczego jesteś taka anty wszystko Felicio? Prawdziwa pesymistka. 

Wywróciłam, niemal teatralnie, oczami i odstawiłam jogurt na blat. Utkwiłam na moment spojrzenie w mieszance płatków owsianych i orzechów, które czekały na dnie porcelanowej miseczki. 

- To nie ma żadnego związku z pesymizmem. To po prostu zdolność analizy i racjonalnego myślenia. 

- Aha. - mruknęła z przekąsem, unosząc jedną brew do góry. - Analizy czego dokładnie, jeśli można wiedzieć? 

- Wszystkiego mamo. - zalałam płatki jogurtem i mieszałam je łyżeczką. Nieco nerwowo, bo czułam na sobie wyczekujący wzrok mamy, której moja odpowiedź najwyraźniej nie zadowoliła.  - Po pierwsze, nie oczekuję żadnych hołdów pochwalnych. Chcę to odbębnić i zapomnieć, że w ogóle miało miejsce. Zatańczę ten jeden, przeklęty taniec i wracam do swoich obowiązków. Po drugie, uważam, że Cynthia wcale nie będzie czuć się z tym komfortowo. To ona miała tańczyć. Ona miała zwyciężać. To jej należą się te wszystkie domowe obiadki, ceremonialne jak w pierwszy dzień świąt. 

Skupiałam całą uwagę na słodkiej papce, która wcale nie wymagała już mieszania. Cieszyłam się, że mam pretekst, aby nie podejmować z mamą kontaktu wzrokowego, po tym jak mój głos łamał się ledwie dosłyszalnie. Poczucie rozżalenia dopadło mnie tak nagle. Przypomniawszy sobie wszystkie zaproszenia do restauracji czy przygotowania do uroczystych kolacji, które były wynikiem euforii po osiąganych przez Cynthię sukcesach, doznałam skurczu żołądka. 

Znacznie rzadziej celebrowano moje drobne zwycięstwa. Dostanie się do wymarzonej szkoły. Wygrana w konkursie malarskim. Pierwsza praca. Uświadomiłam sobie, że to wszystko zostało zbyte, kilkoma zdaniami w trakcie jedzenia całkiem zwyczajnego obiadu, na którym wcale nie było moich ulubionych potraw, nie wspominając o obecności deseru. Że wystarczyło dziwnie sztuczne: Gratulacje! To naprawdę świetna wiadomość! 

Czy aby na pewno? 

Urodziny świętowaliśmy zawsze. Wszystkich bez wyjątku. Więc one nie zaliczały się do bilansu, który w ostatecznym rozrachunku przechylał się na korzyść Cynthii. Czy naprawdę zasługiwałam na mniej niż ona? 

Musiałam wejść w jej buty, zająć jej pozycję. Stać się trybikiem zastępczym w maszynie, wiodącej ją do kolejnego triumfu, aby zasłużyć na uznanie rodziców. Świadomość tego spoliczkowała mnie jak ręka boksera. Zabolało. Nawet bardzo. 

- To niedorzeczne, Felicio. Cynthia z całą pewnością poprze mój pomysł. 

- To nie ma znaczenia, bo ja naprawdę tego nie chcę! - podniosłam niekontrolowanie ton głosu. - Nie potrzebuję żadnych wyrafinowanych kolacji, spraszania gości i Bóg jeden wie czego jeszcze, tylko dlatego, że zrobiłam to co uważałam za słuszne. 

- Dobrze, już! W porządku! - uniosła dłonie w geście kapitulacji, a moje ramiona opadły w rezygnacji. - Chciałam żebyś poczuła się doceniona. Żebyś miała świadomość, że to na co się zgodziłaś jest naprawdę ogromnym wyczynem. 

Tylko jeden taniec, FelicioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz