Rozdział dwudziesty ósmy

837 25 1
                                    

Nie rozmawialiśmy po zejściu ze sceny. Działo się zbyt wiele. Kolejne pary czekały na swój występ. Inne gratulowały nam naszego. Przyjmowałam wszystkie komplementy z zapartym tchem i niedowierzaniem. Nim przedarliśmy się do wyjścia na korytarz, w którym pragnęliśmy odnaleźć odrobinę spokoju i świeżego powietrza, Elizabeth już tam była. 

- Wszystko wyszło jeszcze lepiej niż na próbie generalnej. Gratulacje. - odparła, a ja uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, choć bolały mnie policzka. 

- Gratulacje też tobie Beth. Bez ciebie by się nie udało. 

Jej wąskie wargi drgnęły niezauważalnie i choć usilnie chciała zamaskować dumę i radość z tego co pokazaliśmy, zdradzały ją oczy. 

- Dziękuję pani Holt. - dodałam, nawiązując nie tylko do miesiąca przygotowań, ale także tego co usłyszałam z jej ust tuż przed występem. Czułam potrzebę powiedzieć to raz jeszcze, a ona zrozumiała. Wyczytałam to z jej spokojnego skinienia głową. 

- Felicio! Maurice! Byliście fenomenalni! 

Nie zdążyłam się odwrócić, kiedy czyjeś ciało wpadło wprost na mnie z całym impetem, niemal nie przewracając mnie na ziemię. Widziałam kątem oka jasne pasma włosów, które łaskotały mnie w policzek i zaciągnęłam się znajomym zapachem perfum. Odwzajemniłam uścisk Cynthii, spoglądając ponad jej ramieniem na rodziców, którzy przyglądali się temu w milczeniu z pogodnymi wyrazami twarzy. 

- Wyglądałaś cudownie, Felicio. Praktycznie niczym nie odstawałaś od pozostałych. Świetnie sobie poradziłaś.- odezwała się w końcu mama. - Oboje świetnie sobie poradziliście. - poprawiła się, przerzucając swoje spojrzenie również na Maurice'a. Ten skinął z wdzięcznością głową.

- Tak. Naprawdę dobra robota. - zgodził się tata, wywołując dreszcz na moim kręgosłupie. Odważyłam się nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Wyczytywałam z wyrazu jego na ogół posągowej twarzy, coś na kształt zadowolenia. - Moim skromnym zdaniem amatora, w pełni zasłużyliście na awans. 

Przełknęłam głośno ślinę, bo podobne słowa jeszcze nigdy nie opuszczały jego ust w moim kierunku. Nieprzywykła do chluby w jego oczach, spuściłam wzrok na podłogę. Zaczęłam oddychać znacznie szybciej i mniej miarowo, bo wszystko czego pragnęłam jeszcze kilka tygodni, a nawet już miesięcy temu, dziś się ziściło. Otrzymałam uznanie swojego taty. Zasłużyłam na jeden, marny komplement z jego strony. Na spojrzenie przepełnione szacunkiem, to samo, którym obdarowywał Cynthię po każdym występie, po każdym zdanym przez nią na uczelni egzaminie, po każdym sukcesie w pracy. Nie wierzył, że mi się uda. A teraz choć powściągliwie, nie chcąc przyznawać się do błędu, okazywał mi respekt. 

I ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, nie miało to dla mnie znaczenia. Już nie. 

- Prawda? - głos Maurice'a wyrwał mnie z roztargnienia. - Na twoim miejscu zacząłbym się martwić, Cynthio. Felicia może cię wygryźć. 

Cynthia odsunęła się ode mnie, posyłając mu karcące spojrzenie. Ten roześmiał się na głos, a ja trąciłam go ostrzegawczo łokciem w żebra.

- No co? Miałabyś spore szanse, gdybyś tylko zaczęła regularnie ćwiczyć. 

- Nie było mnie miesiąc, a ty już planujesz wymienić mnie na młodszy model. Niewiarygodne i bezczelne! - ton głosu Cynthii wzrósł w rozbawieniu o kilka decybeli. 

- Bez obaw. - wtrąciłam się, pomimo wszystko czując dyskomfort w zaistniałej sytuacji. Związany nie tylko ze mną i Maurice'm i nie tylko strachem Cynthii przed byciem zastąpionym, ale także z ojcem, który z posągową miną, przysłuchiwał się tej niepoważnej wymianie zdań. - Nie zamierzam wracać na parkiet. Z całym szacunkiem do was wszystkich, ale nie mam zamiaru już nigdy więcej tańczyć na czyjeś zawołanie. Nie jestem tresowanym misiem. Nie żyję po to, by dostarczać komukolwiek dumy, radości czy satysfakcji. 

Tylko jeden taniec, FelicioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz