Rozdział dziesiąty

862 28 0
                                    

- Nie da się wzbić na najwyższy poziom dzięki marnym dwóm lub trzem godzinom dziennie przez pięć dni w tygodniu. Gdyby to było takie łatwe każdy przeciętniak mógłby zdecydować, że dziś zacznie tańczyć, a za miesiąc wygrywałby mistrzostwa. - Maurice gestykulował żywo dłońmi, a ja wciąż przypatrywałam mu się oniemiała. - Jestem gotowy wygospodarować kilka dodatkowych godzin i popracować z tobą nad tymi wszystkimi szczegółami, na które Elizabeth kładzie słuszny nacisk.

Kasztanowy pukiel włosów opadał niesfornie na jego czoło, nadając twarzy chłopięcego wyrazu. Tak odmiennego od tego, który prezentował mi na co dzień i który pozbawiał mnie wszelkiego zapału do pracy. Analizowałam każdy jej szczegół, będąc pod wrażeniem tej nagłej zmiany. Milczałam tym samym, nie potrafiąc skoncentrować się na złożeniu choć jednego, banalnego zdania. 

- Piłka jest po twojej stronie, Felicio. - dodał. - Decyzja należy do ciebie, ale jeżeli ci zależy, powinnaś... 

- Stop! - odzyskałam zdolność mowy. - Nie kończ. Żadnych "powinnaś". Żadnych "jeżeli ci zależy". Manipulujecie tymi sformułowaniami, próbując wzbudzić we mnie jakieś beznadziejne poczucie odpowiedzialności. 

Fuknęłam, wylewając na niego całą frustrację minionego tygodnia i wypowiadając na głos to, co wcześniej jedynie nieśmiało kręciło się na końcu mojego języka. 

- Oczywiście, że mi zależy. Gdyby było inaczej, nie marnowałabym czasu na użeranie się z wami. 

- I vice versa Felicio Foster. - mruknął, a ja zacisnęłam wargi w wąską kreskę, aby powstrzymać się przed komentarzem. Postanowiłam go zignorować. 

- Chodzi o to, że to wszystko nie jest takie prostolinijne jak się wydaje. Do wiadomości was wszystkich, ja także mam swoje życie. Co więcej, mam w nim własne obowiązki, zmartwienia i co za zaskoczenie, większość z nich nie ma z tańcem nic wspólnego! Nie mogę zepchnąć ich ot tak w kąt i udawać, że nie istnieją. 

Pstryknęłam palcami, aby wyakcentować własne słowa. Maurice raz jeszcze przestąpił z niecierpliwością z nogi na nogę, sprawiając wrażenie zupełnie niezainteresowanego tym co miałam mu do powiedzenia. 

- Czyli nie chcesz mojej pomocy? - wypalił, a we mnie znów coś zawrzało. 

- Co!? Nie! Nie wiem! Matko! Sekundę temu wyjaśniłam, że to nie jest kwestia mojego widzi mi się! Przestań być egoistą chociaż na moment i postaraj się mnie zrozumieć. 

- Ja jestem egoistą!? - ryknął, a ton jego głosu został spotęgowany przez echo, które rozniosło się po korytarzu. - Stoję tutaj i właśnie proponuję ci pomoc! Pierwszy wyciągam rękę! To ty ciągle widzisz czubek własnego nosa. Skończ go zadzierać i uważać się za miłosierną samarytankę, która wybawiła nas od złego, bo nikt tutaj, do cholery jasnej, nie pokłoni ci się w akcie wdzięczności! 

- Wcale tego nie oczekuję! 

- Czyżby!? 

Wrzeszczeliśmy na siebie, z każdym wypowiadanym słowem coraz głośniej. Z większym natężeniem jadu w każdej następującej po sobie sylabie. Kiedy więc zapadła cisza, przerywana jedynie naszymi nierównomiernymi oddechami, wściekłość zadzwoniła mi w uszach. Policzka piekły od wzbierających emocji. Kłykcie Maurice'a natomiast zbielały od zaciskania dłoni w pięści. 

Wymienialiśmy wrogie spojrzenia. I choć chciałam odwrócić wzrok, przerwać tą niemą wymianę wszystkich pozostałych zarzutów, które nie zostały wypowiedziane na głos, a które wzajemnie wyczytywaliśmy z własnych oczu, to przybierająca na sile barwa jego siwych tęczówek, intrygowała mnie, nie pozwalając tego zakończyć.

Tylko jeden taniec, FelicioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz