14 lat wcześniej
Riley przełknęła ślinę przypominając sobie tamten rok. Miała w rękach białą kopertę z płytą CD. Zarówno na kopercie jak i na płytce zapisane były słowa: If I die young. Minęła dłuższa chwila nim Riley zdecydowała się włączyć nagranie. Na ekranie jej laptopa pojawiła się znajoma sala. Dziewczyna przycisnęła mocno i szybko przycisk pauza i starała się zahamować napływające z ekstremalną prędkością bolesne wspomnienia.
∞
Gromada ludzi ubranych na czarno poruszała się powoli na cmentarzu, za białą trumną. Z przodu stali najbliżsi zmarłego. Wyglądali jednak całkiem inaczej niż zwykle. Tragedia zrobiła swoje. Caleb Collins, człowiek który zawsze się uśmiechał i był wiecznie zadowolony był lekko zgarbiony, smutny. Jego oczy nie świeciły już tak radośnie jak na co dzień. Oddychał ciężko, jego klatka piersiowa powoli unosiła się do góry i opadała w dół. Ramieniem otaczał swoją żonę, zapłakaną, bladą Tess. W czerni i ze smutkiem na twarzy wyglądała dwa razy starzej. Trzymała za rękę swoją przyjaciółkę- Cyntię. To jednak ona najbardziej się zmieniła. Bez fikuśnej fryzury, w czerni wyglądałaby całkiem normalnie. Jednak jej twarz była bledsza niż zwykle, a policzki wydawały się zmarszczone przez napływające wciąż łzy. Miała lekko przymknięte oczy i co chwile wycierała je zużytą chusteczką.
Do grobu podeszła jedyna kolorowa postać w tym smutnym i szarym dniu. Mała brunetka, w czerwonym bereciku i kolorowym płaszczyku w paski. Położyła delikatnie na płycie bukiet polnych kwiatów przewiązane tęczową wstążką. Na jej uroczej twarzyczce nie było śladu po łzach. Spojrzała jeszcze raz na litery na grobowcu, sprawdzając czy aby na pewno nie zaszła żadna pomyłka. Niestety, to była prawda.
Jack Dickens , zmarł w wieku 33 lat, śmiercią tragiczną. Niech spoczywa w pokoju.
Dziewczynka poczuła jak ktoś ściska jej małą dłoń. Obróciła się w kierunku tej osoby. To był Declan. Słabo się uśmiechnął, a ona tylko kiwnęła i wycofała się z nim do tyłu.
Na sali kompletnie nie znani Riley ludzie po raz kolejny składali kondolencje jej mamie. Jedynymi znanymi jej tu osobami byli Collinsowie i państwo Koneccy. Na szczęście Declan nie opuszczał jej nawet na króciutką chwilę. Riley zerknęła ukradkiem na scenę. Jej bystre oko zauważyła, że mikrofon jest jeszcze włączony. Jej mama przed chwilą wygłaszała mowę, dziękując wszystkim za przybycie. Miała jeszcze powiedzieć coś o Jacku, jednak zbyt duże emocje nie pozwoliły jej na to i wybuchła płaczem w połowie zdania. Najwyraźniej zapomniała wyłączyć mikrofon. Gdy nadarzyła się sposobność i od Cyntii odeszła ostatnia kobieta, Riley jednym zgrabnym susem wskoczyła na scenę i chwyciła do dłoni mikrofon. Nie przewidziała jednak, że urządzenie zacznie buczeć. Przynajmniej wszyscy zebrani zwrócili się w jej stronę. Nie miała problemu z publicznymi wystąpieniami, więc dzielnie przemówiła.
-Mam na imię Riley. Dzisiaj jest piątek- zatrzymała się widząc zdziwienie na twarzy Cyntii, ale zaraz potem ujrzała stojącego pod sceną Declana z podniesionymi do góry kciukami co dodało jej otuchy- W piątki zawsze śpiewałam tacie. Myślę, że nie chciałby, żebyśmy zaprzepaścili naszą tradycję. To była jego ulubiona piosenka.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła śpiewać.
Gdybym umarła młodo, pogrzebcie mnie w satynie
Połóżcie mnie na różanym łóżku
Zatopcie mnie w rzece o świcie
Odeślijcie mnie ze słowami miłosnej piosenki
CZYTASZ
Never let me go
Ficção Adolescente"-Nigdy więcej Cię nie opuszczę. Obiecuję. -A ja nigdy więcej nie pozwolę Ci odejść" Riley Dickens i Declan Collins poznali się 18 lat temu i od zawsze byli parą najlepszych przyjaciół, którzy wiedzieli o sobie praktycznie wszystko. Jednak bieg wyd...