27. Teraz cz. II

885 87 9
                                    

Droga samochodem dłużyła się niemiłosiernie dziewczynie, zwłaszcza, że w krótkim czasie zrobiło się ciemno, a wtedy praktycznie wszystko za szybami wydawało jej się takie samo. Co chwilę zerkała tylko na zegarek- czasu coraz mniej, a drogi jakby nie ubywało. Ale była pewna, że zdąży- przynajmniej miała na to ogromną nadzieję.

            Kiedy rozpoznała rodzinne krajobrazy robiło się już widno, a na horyzoncie można było zauważyć wschodzące słońce. Riley poczuła ulgę widząc kątem oka rozświetlające ziemię promienie. Tak dawno ich nie widziała, tak tęskniła za słońcem, bo od parunastu tygodni na uniwersytecie cały czas padał deszcz lub niebo było całkowicie usłane chmurami. Pomimo, że lato już się zaczęło.

            Zmęczenie i nieprzespana noc dawały o sobie znać, ale Riley uparcie jechała dalej. Zatrzymała się pod swoim starym domem. Zaparkowała na podjeździe i rozglądnęła się po okolicy. Wszyscy spali, nic dziwnego, była czwarta nad ranem. Miała jeszcze sporo czasu, była pewna, że Declana jeszcze nie ma, nawet na lotnisku. Postanowiła skorzystać z nadarzającej się okazji i chociaż na chwilę się zdrzemnąć. Nastawiła alarm w telefonie parę godzin przed samolotem, aby na pewno zdążyć złapać Declana na lotnisku. Ale jak wszyscy wiemy- technika nie zawsze okazuje się niezawodna.

            -Fuck, fuck, fuck- przeklinała pod nosem Riley odpalając samochód, gdy obudziła się po pięciu, a nie tak jak planowała dwóch czy trzech godzinach snu. W tym momencie Declan może już  wsiadać do samolotu, a ona nie jest nawet na lotnisku. Popędziła w tamtą stronę niewiele myśląc o ograniczeniach prędkości i przepisach drogowych. Na szczęście w drodze nic się nikomu nie stało.

            Pędziła wśród powracających i wyjeżdżających ludzi, biegła tak szybko jak mogła rozglądając się na wszystkie strony szukając Declana i numeru lotu do Rzymu. W informacji dowiedziała się, że pasażerowie już wsiadają i raczej nie ma szans do dostanie się, do któregoś z nich, ale Riley nie bardzo się tym przejęła i znów zaczęła biec we wskazanym przez kobietę kierunku.

            Nikogo już tam nie było, a przez szybę dziewczyna mogła zobaczyć jak wejście do samolotu zostaje zamknięte i wielka maszyna przygotowuje się do lotu. Riley powstrzymała łzy wściekłości, smutku i rozczarowania i zjechała po ścianie obracając się tyłem do okna. Chwyciła głowę w obie dłonie i zaczęła głęboko oddychać. Nie miała teraz siły na to aby nawet myśleć o tym co jeszcze mogłaby zrobić. Wszystko wydawało jej się teraz kompletnie bez sensu.

            Zrezygnowana powoli przeszła do swojego samochodu. Od razu wyłączyła radio nie chcąc wsłuchiwać się głupie miłosne i wesołe piosenki, w których wciąż powtarzali, że będzie dobrze, a tym bardziej w te gdzie autorzy nie wierzyli w szczęśliwe zakończenie.

            Jechała powoli, czuła się jak zaprogramowana maszyna bez żadnej duszy. Nie zauważyła nawet, że przyjechała pod swój własny dom i właśnie pod nim się zatrzymała. Wyłączyła silnik i wysiadła z samochodu. Oddychała ciężko świeżym powietrzem okrążając swój pojazd kilka razy, próbując uspokoić nerwy. Nie reagowała na jakiekolwiek bodźce, nie zwracała uwagi na przechodniów, dzieci, śpiewające ptaki i rozmowy. Po paru minutach jej uwagę przykuł jednak powtarzający się od paru minut dźwięk. Zorientowała się, że to jej własny telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer należący do Vivi. Dziewczyna wcisnęła zieloną słuchawkę.

            -Sophie- odezwała się Riley słabym głosem, nie myśląc o tym, że jej przyjaciółce nie odpowiada nazywanie jej starym imieniem- Nie udało mi… O co chodzi?- oprzytomniała słysząc zduszony płacz w słuchawce.- Vivi uspokój się i powiedz mi co się stało.           

            -Włącz… radio…- to było jedyne co zdołała usłyszeć pomiędzy łkaniem zanim osoba po drugiej stronie się rozłączyła. Niewiele myśląc Riley zrobiła to o co prosiła ją Vivi.

            -„Z ostatniej chwili”- komunikował spiker- „Na lotnisku w małej miejscowości Clementon samolot lecący do Rzymu rozbił się parę minut po starcie, w odległości zaledwie kilkunastu kilometrów od lotniska. Nie znamy przyczyn wypadku. Na pokładzie było 74 pasażerów ich życie jest zagrożone, wrak samolotu nie daje nadziei na to, że ktokolwiek przeżył wypadek…”

            Riley poczuła jak słabnie i osunęła się na fotel samochodu. Zupełnie zapomniała o tym, że powinna oddychać. Zaczęło jej się kręcić w głowie. To nie mógł być ten samolot. To nie mogła być prawda.

            Nie potrafiła dłużej usiedzieć w samochodzie. Trzasnęła drzwiami, a nogi same ją poniosły w kierunku miejsca, które powinna odwiedzić bardzo dawno temu. Wtedy wszystko mogłoby wyglądać inaczej.

Dam dam dam dam ! Przedostatnia część. Jutro finał opowieści.

Never let me goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz