9. [10 lat wcześniej]

964 79 6
                                    

10 lat wcześniej

-Nie ma mowy, nigdzie nie idziesz- powiedziała stanowczo Tess do syna.

-Co się dzieje?- zapytał Caleb wchodząc do pokoju.

-Declan ma trzydzieści dziewięć stopni, ma gorączkę, a w dodatku chce iść do szkoły!

-Stary- zaśmiał się ojciec- Ty chyba naprawdę jesteś chory, chcesz iść do szkoły?

-Nie zostawię Riley samej- odpowiedział Declan.

Rodzice spoważnieli, a Caleb usiadł na brzegu łóżka, w którym leżał jego syn.

-Riley nie jest już małą dziewczynką i na pewno da sobie radę. Kiedyś będzie musiała sobie przecież poradzić bez ciebie, prawda?

Po tych słowach dorośli zostawili chłopca samego w pokoju. Po głowie chodziło mu tylko jedno: że nigdy nie dopuści do tego, by Riley musiała sobie radzić sama.

Dzień dłużył się chłopakowi niemiłosiernie. Nie mógł się doczekać, aż o godzinie drugiej zobaczy zbliżający się ku sąsiedniemu domowi, żółty autobus, z którego wyjdzie jego przyjaciółka. Chciał mieć pewność, że nic się nie stało, tak jak mówił ojciec, bo sam tak naprawdę marnie w to wierzył.

W końcu, na horyzoncie pojawił się pojazd, którego chłopiec tak długo wyczekiwał. Nie wierzył, że kiedykolwiek ucieszy się na widok pana Juliana. Pomimo wszelkich wcześniejszych zakazów matki wyskoczył na zewnątrz i pobiegł w kierunku autobusu. Coś było nie tak. Ze środka nikt nie wysiadł. Autobus zatrzymał się parę metrów dalej, a wypadł z niego… Aaron. Declan czuł, że nie jest dobrze… Coś musiało się stać.

-Riley nie było na ostatniej lekcji- wypalił chłopiec, gdy zobaczył na swojej drodze Declana. Ten od razu rzucił się biegiem w stronę wyspy, która była pierwszym miejscem o którym pomyślał. Nie zdążył nawet podziękować koledze za jakże cenną informację. Nie było na to czasu.

Biegł ile sił w nogach, nie zatrzymując się ani nie rozglądając się na boki. Kiedy wbiegł na plażę, jego wzrok przykuła postać na klifie. Tam, nigdy nie chadzał, nawet z Riley. Zwolnił trochę, spoglądając jeszcze raz w kierunku skał. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że postacią na kamieniach była Riley. Nie chciał nawet myśleć co chciała zrobić.

Po chwili był już na miejscu, dopiero z bliska mógł zobaczyć, jak blisko krawędzi półki skalnej stoi jego przyjaciółka. Nie wiedząc co robić, krzyknął jej imię, a ona szybko się obróciła. Bał się, że skoczy, bał się, bo nie mógł już nic zrobić. Zaczął żałować, że ją wystraszył, to było zbyt niebezpieczne. Wciąż powtarzał sobie w myślach, że wszystko będzie dobrze, chociaż sam nie potrafił w to uwierzyć. Sekundy ciągnęły się, a jeden moment zamienił się w wieczność. Declan zapomniał przez chwilę, że powinien oddychać. Wszystko wróciło do normy dopiero gdy Riley zawiesiła ręce na jego szyi i mocno się w niego wtuliła. Dopiero wtedy wiedział, że jest bezpieczna. Czuł jej niestabilny, przyśpieszony oddech na swojej szyi, czuł jak zaczyna zwalniać i w końcu nie jest zupełnie nerwowy. Riley powoli odsunęła się od Declana. Chłopak spodziewał się, że na jej twarz wystąpi chociaż cień bladego uśmiechu. Najwyraźniej, sprawa była bardzo poważna, bo nie mógł liczyć nawet na to.

Zrezygnowany, zaczął psychicznie przygotowywać się długiej ciszy, po której dopiero pozna szczątki informacji, z których później będzie musiał wywnioskować co tak naprawdę się wydarzyło, a jeśli dobrze pójdzie to po paru dniach dowie się tego od Riley. Tak było zawsze, chłopak zdążył się do tego przyzwyczaić. Nic więc dziwnego, że był mocno zaskoczony, gdy jego przyjaciółka po chwili się odezwała.

-Nigdy więcej mnie nie opuszczaj- powiedziała łamiącym się głosem.

Declan spojrzał na nią jeszcze raz, dokładniej. Wyglądała okropnie. Wszystkie te złe rzeczy, które się jej przytrafiły, cały smutek chowany do tej pory, gdzieś tam w środku, wyszedł na zewnątrz. Chłopiec nie mógł uwierzyć, że człowiek może wyglądać tak żałośnie, że jedno spojrzenie na niego wywołuje tak wielki smutek u obserwatora.

Riley miała poszarzałą, bladą skórę. Dobrze widoczne były sińce pod oczami, które straciły swój błysk. Włosy były w kompletnym nieładzie, rozchodziły się we wszystkie strony. Usta niemal zlewały się z kolorem skóry, były popękane i suche. Dziewczyna sprawiała wrażenie opuszczonej i zagubionej. Najgorsze było to, że wrażenie bardzo dokładnie pokrywało się z rzeczywistością.

-Ja… jak ja sobie poradzę?- załamała się po raz kolejny dziewczyna. Siedzieli już pod ich drzewem na wyspie, a Declan starał się wyciągnąć od przyjaciółki co się stało. –Wystarczył jeden dzień bez ciebie i… wszystko się posypało.

-Ale.. Ja nadal cię nie rozumiem.- westchnął chłopak.

-Kiedy jesteś ze mną… Nie zwracam tak bardzo uwagi na te wszystkie zaczepki i niezbyt pochlebne opinie pod moim adresem. Patrzę wtedy na ciebie i widzę jaki ty jesteś silny, jak to wszystko znosisz… Jesteś przy mnie i wiem wtedy, że wszystko będzie dobrze. A dzisiaj nie dałam już rady… Brakowało mi twojego wsparcia… Brakowało mi ciebie.

Kończąc mówić Riley owinęła się wokół ręki Declana i położyła głowę na jego ramieniu. Jej oddech zaczął zwalniać i powracać do naturalnego tempa. Faza nerwów minęła. Teraz nadeszła pora na melancholię i ciszę. Rutyna. Nie lubiana, ale jednak. Declan od dawna zastanawiał się jak skończyć te wszystkie przykrości. Niestety wszystkie pomysły zostały odrzucone, przez niego lub Riley, albo były po prostu nie do zrealizowania. A on tak bardzo chciał jej pomóc…

Riley tak bardzo chciała zapomnieć o wydarzeniach z tamtych lat. Pozostawiły one w jej psychice bardzo duży ślad, który wpływał potem na każdy aspekt jej życia. Pomijając już zupełnie to, że nie miała prawdziwego dzieciństwa. Musiała dorosnąć i dojrzeć szybciej niż inni, musiała być na tyle silna by nie załamywać się każdego dnia i iść przez życie z podniesioną głową. Ale ile można wymagać od trzynastolatki? Zwłaszcza takiej, która tak wiele w swoim krótkim życiu przeszła.

Dziewczyna przyjrzała się swoim rękom, na których ślady po tych trudnych latach były zauważalne. Kilka blizn po tym jak dziewczyna ukrywała się w łazience razem z żyletką… Bardzo się tego wstydziła, tak samo jak wtedy wstydziła się siebie. W końcu była nikim, koledzy nie dawali jej o tym zapomnieć. A wszystko natrętnie powtarzane staje się w naszych głowach prawdą, choćby było największym kłamstwem.

Po stracie swoich ukochanych zajęć tanecznych, Riley snuła się bezwiednie nie wiedząc co z sobą począć. Declan nie był już dla niej na każde zawołanie, chociaż wiedziała, że on stara się być z nią w każdej wolnej minucie. Często chadzała do niego do domu. To także przynosiło jej tylko ból, bo w pewnym momencie zaczęła zauważać, że to co ona nazywała swoim domem, znacznie różniło się od tego jak rozumiał go jej przyjaciel. U niego zawsze był ktoś kto przyjmował ich z otwartymi ramionami, pachniało domowym jedzeniem, było słychać śmiech i rozmowy. To był dom. Miejsce, w którym mieszkała Riley dawno straciło ten tytuł. Było tylko mieszkaniem, zbiorem pokoi, które dziewczyna zajmowała z matką, która również przestała się nią interesować.

Ile można tak żyć? Przecież, wszystko kiedyś się kończy. Musi. Pewnego wieczora Riley zastanawiała się jak to przyśpieszyć, czy jest coś co mogłaby zrobić. I wymyśliła. Było to ryzykowne, ale dawało duże szanse na poprawę jej sytuacji. W końcu do odważnych świat należy.

W związku z tym, że dawno nic nie dodawałam , dzisiaj dwie części :) Jak zwykle bardzo mile widziane komentarze :D Może jakieś pomysły, co zrobiła Riley? :))

Never let me goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz