Rozdział 15

11 2 0
                                    







Byłem w jakiejś próżni. Nie rozróżniałem gdzie była góra, gdzie dół. Wszystko wokół mnie zlewało się w jedno.
Szedłem po… zdawało się, że po powietrzu.
Byłem w stanie dostrzec siebie, więc to nie tak, że było tu ciemno.
Po prostu byłem w nicości.
Poza mną nie było tu nikogo. Żaden dźwięk nie mącił ciszy. Żaden zapach nie docierał do mojego nosa.
Było tu tak… spokojnie.
Przemierzałem ten wymiar nie wiedząc ile czasu minęło, ani ile przeszedłem. Po prostu stawiałem krok za krokiem, bo to było jedyne poza staniem, co mogłem zrobić.
W końcu jednak się to opłaciło.
Kawałek przede mną, jakby znikąd wyrosły drzwi.
Podszedłem do nich ostrożnie, ale i z nieskrywanym zainteresowaniem.
Dopiero gdy stanąłem przed nimi, przypomniało mi się skąd je kojarzę.
Teraz już nie było nicości. Nie było otaczającej mnie czerni i braków dźwięków oraz zapachów.
Gdy to sobie uświadomiłem, wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
Odwróciłem głowę, patrząc za siebie.
Krzyki zdawały się przeszywać moje ciało na wskroś i odbijać echem w mojej głowie.
Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze i zrobiło mi się niedobrze na niestety, dobrze znany mi, widok.
Stolica Królestwa elfów była zalana morzem płomieni. Z daleka patrzyłem się na rozpadające się budynki.
Choć nie widziałem stąd obywateli to doskonale słyszałem ich agonalne jęki.
Pochyliłem się i złapałem za brzuch czując, że chce mi się wymiotować. Jednak okropne uczucie pieczenia w gardle nie nadeszło.
Zamiast tego usłyszałem za sobą wyraźny, szyderczy śmiech.
Od razu podniosłem głowę, jak się okazało za mną nikogo nie było.
Spojrzałem po raz kolejny na tragiczny obraz jaki rozgrywał się na moich oczach.
Nagle jakaś zniecierpliwiona, mistyczna siła obróciła moją głowę. Nakazała mi gestem patrzeć na wielkie, ozdobne i przede wszystkim, znane mi wrota.
Z jakiegoś powodu owa mistyczna siła zachęcała mnie do otworzenia drzwi do pałacu elfów i wejścia do środka.
Poddałem się jej i przykładając dłoń do jednego ze skrzydeł, pchnąłem je.
Te z cichym skrzypnięciem ustąpiły bez większego użycia siły.
Gdy tylko przekroczyłem próg moje ciało zaczęło poruszać się samo z siebie.
Z racji tego, że w tych snach i tak nigdy nie miałem nic do powiedzenia to po prostu dałem sobą sterować.
Szybko spostrzegłem, że korytarze zamku są dziwne. Doskonale znałem ułożenie każdego pomieszczenia mojego domu.
Tutaj jednak większość rzeczy i miejsc nie była na swoim miejscu.
Wszystko było utrzymane w elfickim stylu, jednak nie był to znany mi tak dobrze pałac.
Jeszcze dziwniej robiło się, gdy w pewnych momentach chodziłem po ścianach, czy nawet suficie. Natomiast przedmioty typu ozdobne wazy, piedestały, czy nawet obrazy- lewitowały w powietrzu, jakby grawitacja na nie nie działała.
W końcu idąc już normalnie, po podłodze, doszedłem przed wrota prowadzące do sali tronowej.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się co tym razem mój umysł chce mi pokazać. Jakie okropieństwo czeka na mnie za kawałkiem metalu i drewna?
Nie czekając dłużej, przejąłem kontrolę nad swoim ciałem, na co tym razem mi pozwolono, i otworzyłem drzwi.
Od razu poczułem jak ogarnia mnie gniew. Wszystkie mięśnie w moim ciele się spięły, a z gardła wydobyło się wściekłe warknięcie.
Na środku sali tronowej stał nie kto inny jak Rycerz w obsydianowej zbroi.
Nawet nie próbowałem nad sobą zapanować. Dałem się ponieść złości, smutku i frustracji.
Z pełnym żałości wrzaskiem, rzuciłem się w stronę rosłego mężczyzny.
Po drodze na szybko dobyłem swoje sztylety i zaatakowałem swojego wroga.
Ciąłem w szale, nie opamiętaniu, bez przerwy. Czułem jak kolczatka ustępuje pod stalą ostrzy, a one same tną bezlitośnie skórę i mięśnie. Słyszałem nawet dźwięk łamanych kości.
Przed twarzą miałem tylko tryskającą krew i fragmenty odciętego ciała.
W końcu zmęczyłem się, a osoba przede mną po takiej masakrze niewątpliwie była martwa.
Odsunąłem się więc o kilka kroków do tyłu, aby zaczerpnąć powietrza.
Czułem jak uśmiech wpływa na moje usta. Cisza jaka nastała w moim umyśle była przyjemna. Tak jakby po tych wszystkich latach w końcu miałbym odnaleźć spokój i pogodzić z samym sobą.
Szczęście jednak nie trwało długo.
Wystarczyło, że postanowiłem zerknąć na zmasakrowane ciało Rycerza w obsydianowej zbroi.
Moje serce zdawało się stanąć, a myśli pognały jak szalone.
Poczułem jak moje ciało przechodzą ciarki. Jak ręce się pocą, a oddech przyspiesza.
Nie było Rycerza w obsydianowej zbroi. Zamiast niego na jasnych kafelkach elfickiej sali tronowej leżało zaszlachtowane ciało Kiayii.
Podbiegłem do dziewczyny, rzucając się do niej na klęczki. Zignorowałem ból kolan, który się po nich rozszedł, gdy z głośnym chrupnięciem uderzyły o kamienną posadzkę.
Wziąłem w swoje ramiona martwe ciało towarzyszki.
Jej różowe oczy były puste i patrzyły się w nicość. Cała była oblana czerwienią- jej śnieżnobiała cera, piękne szmaragdowe loki i ubiór.
Przytknąłem głowę do jej napierśnika, żałośnie chlipiąc.
Długo nie mogłem się uspokoić. Moim ciałem raz za razem wstrząsały nieprzyjemne dreszcze, a twarz zalewała się łzami.
Błagałem żeby to nie była prawda, żeby okazało się, że wcale nie zabiłem driady.
Miałem nadzieje, że to zły sen. Modliłem się wręcz o to.
W końcu odważyłem się unieść głowę i zerknąć na zimne już ciało.
Wyciągnęłem swoją trzęsącą się rękę i skierowałem ją na jej twarz. Najdelikatniej jak mogłem, pogładziłem jej policzek.
Jak mantrę powtarzałem panicznie słowa przeprosin, tak jakby miało to w jakiś sposób ożywić dziewczynę.
Nie wiem ile czasu minęło, ale w pewnym momencie wybuchłem histerycznym śmiechem. Zacząłem oskarżać driadę o to, że udaje. Mówiłem, że to nie jest śmieszne i żeby zaczęła oddychać bo naprawdę umrze.
Jak nie przynosiło to rezultatów, to chwyciłem za jej ramiona i potrząsnąłem bezwładnym ciałem.
To także nic nie zmieniło. Znowu wziąłem jej, delikatne jak kwiat, ciało w swoje ramiona.
Po raz kolejny zacząłem ją przepraszać.
Moje ręce były zbrukane niewinną krwią, a ja byłem potworem.
Nagle, pozbawiona wszelkiej tkanki miękkiej, dłoń chwyciła moją twarz.
Kości palców zacisnęły się na moim policzku, a na wpół zgniła driada podniosła się i spojrzała nienawistnym wzrokiem w moje oczy.
Jej usta poruszyły się, a słowa były pełne jadu i pogardy wobec mojej osoby.
Jednak nie wypuściłem jej ze swych ramion, nawet gdy ta mnie pożerała żywcem.
Zasłużyłem na to. Byłem potworem, którego było trzeba zabić.







Opublikowane: 13.07.2023

Tajemnice Cieni - Tom pierwszy: Księga WiatruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz