Rozdział 4

15 1 0
                                    


Szedłem pałacowym korytarzem. Zdziwiło mnie to, że jest tak ciemno. Z jakiegoś powodu świece rzucały bardzo mało światła.

Służba zawsze dbała o to, by w pomieszczeniach nie było ciemno. 

Właściwie… To gdzie podziali się wszyscy?

Rozglądanie się nic mi nie dało. W pobliżu nie było żywej duszy, z czego sprawę zdałem sobie dopiero teraz. 

Będąc tutaj samemu, zacząłem się bać. Otaczające mnie cienie przyprawiały mnie o dreszcze. Nie pomagały tlące się płomienie w kinkietach, które dodatkowo wprawiały ciemność w ruch.

W takich chwilach nawet zza dnia miło wyglądające portrety przodków na ścianie, teraz zdawały się upiorne. 

Nie chcąc już dłużej być obserwowany przez puste oczy, zacząłem biec przed siebie. 

Było to utrudnione przez posiadanie dziecięcego ciała. Przystanąłem nagle.

Od kiedy ja jestem dzieckiem? 

Wpatrywałem się w swoje małe ręce jakbym miał w nich znaleźć odpowiedź. Oczywiście nic to nie dało.

Gdy podniosłem głowę zobaczyłem, że stoję zaraz obok wielkich zdobionych drzwi. To wrota do sypialni moich rodziców. 

Pragnąc być przez nich przytulony i uspokojony, postawiłem krok w przód.

Zatrzymałem się jednak gdy moją głowę nawiedziły wizję. Obraz rodziców mających zamiast twarzy jakiś szlamo-dym. Płacz dziecka i wzburzone ognie świec. 

Cofnąłem się uznając, że nie chce znowu tego przeżyć.

Ruszyłem dalej korytarzem. Czy jest tu ktokolwiek? Sprzątaczka, służka, niania, lokaj?

Zdziwiłem się, gdy na moją stopę padł promień światła.

Spojrzałem w lewo, gdzie zobaczyłem jedne z wielu drzwi mieszczących się w pałacu. 

Nie mogłem jednak sobie przypomnieć, gdzie miałyby prowadzić. A przecież znałem pałac jak własną kieszeń. 

Wiedziony ciekawością, ostrożnie podszedłem bliżej i zajrzałem do środka.

Zobaczyłem nastoletnią postać stojącą do mnie tyłem. Czesała swoje białe włosy sięgające jej do pasa.

Od razu rozpoznałem w osobie przede mną swoją starszą wersje.

Nim jednak zdążyłem coś więcej pomyśleć, coś więcej zrobić, usłyszałem trzask szkła i przeraźliwy krzyk. Nastała ciemność. Tak głęboka, że nie widziałem nawet własnych dłoni.

Wrzasnąłem przerażony czując kościste dłonie łapiące mnie za kostki.

Próbowałem się ruszyć, odbiec gdzieś- jednak nic to nie dało.

Cokolwiek mnie złapało, nie chciało puścić. Im więcej się szamotałem tym uścisk był mocniejszy i więc dłoni mnie trzymało.

Aż w końcu miałem wrażenie, że cały zostałem nimi zakryty i wtedy mnie coś wchłonęło.

Gdy otworzyłem oczy zamiast ulgi, moje przerażenie było jeszcze większe.

Słyszałem świst powietrza, gdy z wielką prędkością spadałem w stronę płonącej stolicy.

Miałem wrażenie, że ciśnienie rozsadza mi głowę. Robiło mi się niedobrze od ciągłego obracania mną przez powietrze jakbym był co najmniej jakąś szmacianą lalką.

Płakałem coraz bardziej, wprost proporcjonalnie do zbliżania się do ziemi.

Serce biło szybciej i szybciej, gdy myślałem o tym, że zaraz rozbije się o ziemię. Wszystko wirowało i rozmazywało się, potrafiłem wyłapać tylko tyle, że spadam prosto na jakiś gruz.

W momencie spotkania się mojego ciała z ziemią poczułem jak łamie na raz kilka kości w ciele. Nastąpił trzask, a potem powietrze wypełnił mój wrzask bólu.

Zza załzawionych oczu mogłem dostrzec kości wystające mi ciała. Zwymiotowałem pod siebie, widząc jak żyły i ścięgna regenerują się w zastraszającym tempie. Moje ciało składało samo siebie, prostując moje powyginane kończyny. Jednak czułem każdy ich ruch, który przyprawiał mnie o kolejne salwy bólu.

Zebrałem w sobie siły by wstać na już zdrowe nogi. 

Przed moimi oczami znowu rozpościerał się widok koszmaru. Stolica elfów ginęło w morzu płomieni. Dramat zwykłych cywili, dramat dla wszystkich elfów. Krzyki, skwierczenie płomieni pożerających budowle.

Skupiłem się na małej dziewczynce kilka metrów ode mnie. Płakała nawołując swoją mamę i dociskając do wątłego ciałka podniszczonego pluszaka. Chciałem podbiec do niej i ją pocieszyć, ale znowu jakaś niewidzialna siła trzymała mnie w miejscu.

Moje serce chyba stanęło, gdy zobaczyłem jak budynek obok dziewczyny pęka. Ściana leciała prosto w stronę młodziutkiej elfki. 

Z mojego gardła wydobył się krzyk, którym chciałem ją ostrzec. Ale nawet gdyby usłyszała, nic by to nie dało. 

Gruz spadł, miażdżąc ją na moich oczach.

Niewidzialna siła jakby mi odpuściła, dlatego upadłem na kolana zalewając się łzami.

Czemu? Kto jest takim potworem by sprowadzić tyle cierpienia na te niewinne elfy?

I czemu ja potrafię tylko stać i się temu przyglądać?

Zakryłem rękoma twarz, jednak zabrałem je, gdy dźwięki wokół ucichły.

Znowu byłem w jakimś korytarzu. Jednak nie był to ten pałacowy.

Był ciasny i długi, ale widziałem jego koniec. Były nimi jakieś drzwi z wyrzeźbionym okiem.

Wstałem na równe nogi, z zamiarem podejścia do tajemniczego obiektu. Jednak czemuś, a raczej komuś nie spodobała się moja obecność w tym miejscu. Usłyszałem ciężkie kroki za sobą, a pomieszczenie się zatrzęsło i prawie się przewróciłem.

Zacząłem bieg, gdy zrozumiałem, że to coś idzie w moim kierunku.

Biegłem, biegłem i biegłem. Z przerażeniem stwierdziłem, że pomimo stawianych kroków ciągle znajduje się w tym samym miejscu.

Poczułem na karku oddech mrożący krew w żyłach.

To coś było za mną.









Opublikowane: 5.07.2023

Tajemnice Cieni - Tom pierwszy: Księga WiatruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz