Kroki odbijały się echem od bocznych ścianach niekończącego się korytarza. Płomienie w kinkietach poruszały się niebezpiecznie. To raz gasnąc, to raz buchając ogniem.
Portrety przodków były porozrzucane po podłodze, albo ledwo trzymały się na ścianach.
Już wcześniej upiorna sceneria, teraz wprawiała mnie w natychmiastowe przerażenie.
Wspomnienia z scen z tego korytarza nawiedziły moją głowę. Nie chciałem tu być. Wiedziałem, że czego bym nie robił i tak stanie się coś, czego nie chciałem widzieć, ani doświadczyć.
Zacząłem biec przed siebie w nadziei, że w końcu się obudzę.
Nawet przez chwilę przez myśl mi nie przeszło, żeby zatrzymać się przy wielkich zdobionych drzwiach prowadzących do komnaty moich rodziców.
Tak samo nie miałem zamiaru zaglądać do zwykłych drzwi, z których na podłogę padał jasny słup światła.
Ile sił w nogach biegłem przed siebie, mając nadzieję, że gdzieś tutaj znajdują się drzwi, które prowadzą na jawę.
Jednak nie ważne ile biegłem, korytarz nie kończył się. Ścian nie zdobiły żadne nowe drzwi.
Teraz nie tylko oczy portretów za mną wodziły, lecz usta ich wykrzywiały się w prześmiewczych uśmiechach. Miałem wrażenie, że szydzą ze mnie i śmieją się z mojej bezsilności.
W dźwięk miliarda ściszonych śmiechów płonęły świece, wprawiając cienie w ruch.
Wszystko dookoła ruszało się i wyśmiewało mnie.
Zakryłem uszy i oczy, ale nie przerwałem biegu.
Jak bardzo bym chciał, nie dało się uciszyć tego harmidru powstałego wokół mnie. Śmiechy stały się głośniejsze i gdzieniegdzie przeplatały się też pojedyncze słowa.
Nie mogąc już tego wytrzymać, przystanąłem i skuliłem się.
Wszystko nagle ucichło.
Zdziwiony otworzyłem oczy i rozejrzałem się.
Płomienie w kinkietach spokojnie się kołysały, a portrety nieruchomo wisiały na ścianach.
Podniosłem się i dopiero wtedy je zobaczyłem.
Drzwi zaraz obok mnie. Uchylone, jakby zachęcały mnie do zajrzenia do środka.
Moje serce stanęło by zaraz ruszyć pełnym galopem. Chciałem się odwrócić i uciec, ale nie mogłem. Zamiast tego moje ciało poruszało się samo. Podeszło prosto do nowych, uchylonych drzwi i zajrzało do środka.
Tak jakby coś chciało, abym zobaczył co jest w środku.
Zmarszczyłem brwi widząc na środku pokoju kucającego chłopaka. Był tyłem do mnie, dlatego miałem idealny widok na długie białe włosy.
Czy to znowu ja?
Moje wnętrzności ścisnęły się boleśnie, gdy dostrzegłem, że tamten ja stoi nad jakimś zakrwawionym ciałem.
Krew barwiła na czerwono piękny, beżowy dywan. A jasna skóra zwłok skrzyła się w jasnym świetle padającym z żyrandola.
Dopiero po chwili do moich nozdrzy doleciał odór zgniłego ciała, a zaraz potem do moich uszu dotarł cichy trzask.
Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuje, gdy zdałem sobie sprawę z tego, co tamten ja robi.
A boleśnie uświadomiło mi to głośne mlaskanie, które rozeszło się po całym pokoju.
Chciałem uciec, zniknąć, obudzić się. Cokolwiek, by tylko nie musieć patrzeć na samego siebie dokonującego kanibalizmu.
Wyjątkowo moja podświadomość się mnie posłuchała, pozwoliła mi zrobić krok w tył.
Jednak zapomniałem o drzwiach, które trąciłem łokciem. Po pomieszczeniu jak i korytarzu rozszedł się pisk nienaoliwionych zawiasów.
Drugi ja od razu spojrzał w moim kierunku.
Jego twarz była czarna. Ciemna maź skapywała z jego szczęki na jasne panele, a dym unosił białe kosmyki do góry i brudził je.
W miejscu gdzie powinny być usta, dziwna konsystencja rozstąpiła się i ukazała żółte, zakrwawione zęby. Z otworu gębowego tego czegoś wydobył się syk.
Ale nie był to zwykły dźwięk. Choć cichy, gdy doleciał do mnie wypchnął mnie z niewiarygodną siłą na zewnątrz. Nie był to korytarz, to już nawet nie było wnętrze pałacu.
Unosiłem się nad płonącą stolicą Królestwa elfów.
Czemu? Czemu do cholery, ciągle muszę na to patrzeć? Co chcesz mój głupi umyśle tym osiągnąć?!
Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że ten sen różni się od poprzednich.
Stolica zalewana była przez cieniste postacie. Wyglądały tak jakby były zrobione z tej dziwnej substancji, która zawsze składała się na twarze w moich snach.
Cieniste marionetki wyposażone były w najzwyklejsze miecze. Poruszały się niezgrabnie, jakby ich kończyny ważyły tak dużo, że oni sami nie potrafili ich unieść.
Mimo kiepskiego uzbrojenia i utrudnionego poruszania było ich wystarczająco dużo by cywile nie potrafili się z nimi równać.
Patrzyłem jak zamachami od niechcenia zaszlachtowali raz po raz kolejne niewinne elfy.
Czemu? Czemu, do choleru?! No czemu?! Co oni im do cholery zrobili? Co myśmy zrobili, że postanowili nas zaatakować tamtej nocy?!
Uderzałem raz po raz w niewidzialną tafle powietrza, która odcinała mnie od wydarzeń mających miejsce pode mną.
Tak bardzo chciałbym coś zrobić. Tak bardzo chciałbym im pomóc, uratować tylu ile zdołam.
Ale nic nie mogę zrobić, dokładnie tak samo jak tamtej pamiętnej nocy. Mogłem tylko z góry patrzeć na królestwo popadające w ruinę.Opublikowane: 7.07.2023
CZYTASZ
Tajemnice Cieni - Tom pierwszy: Księga Wiatru
FantasyKsiążę Elfów - Ezcliff wyruszył w samotną podróż w celu odnalezienia pewnej osoby. Osoby po której nie ma śladu i nikt nawet nie wie o jej istnieniu. Ezcliff idzie za jedynym tropem jaki ma, pogłoską. Zanim dociera on do wskazanego miejsca, spotyka...