Rozdział 20

7 1 0
                                    




Znalazłem się na środku korytarza pałacowego.

Słyszałem jak coś kapie. Raz za razem, raz za razem.

Na dodatek w powietrzu unosił się drażniący w nozdrza metaliczny zapach.

Rozejrzałem się zdziwiony po suficie jednak nie dostrzegłem nic podejrzanego.

Wzdrygnąłem się, gdy płomienie w kinietach zaczęły się zapalać i gasnąć w rytm kapania.

Spojrzałem w dół i krzyknąłem z przerażenia.

Cała podłoga była zalana krwią.

Odwróciłem wzrok od tego.

Nie powieniem patrzeć. Nie mogę na to patrzeć.

Powtarzałem sobie te słowa w głowie jak mantrę.

Zacząłem iść przed siebie. 

Nie mogę tu zostać. Czułem, że nie jestem tu bezpieczny.

Słyszałem jak krew obrzydliwie chlupoczę pod moimi stopami. 

Robiło mi się nie dobrze z każdym moim krokiem.

Nie miałem innego wyjścia jak iść stąd przed siebie. Brnąć przez to okropne, krwawe bagno.

Od czasu do czasu stopą napotykałem jakąś bardziej stałą rzecz, ale nawet nie chciałem się zastanawiać co to jest.

W pewnym momencie do moich uszu doszedł jakiś szept.

Zmarszczyłem brwi, przystając w miejscu. Rozejrzałem się za źródłem dźwięku.

Korytarz za mną jak i przede mną był pusty. Byłem pewien, że jestem tu sam.

Zerknąłem w bok. Na ścianie wisiały tak dobrze znane mi portrety moich przodków i innych ważnych dla królestwa osób. 

Jednak namalowane osoby nie poruszały się. Wykonywały swoją robotę, czyli po prostu wisiały i patrzyły się.

A jednak szept dalej był słyszalny.

Nie widząc większego sensu w tych poszukiwaniach, odpuściłem.

Wznowiłem swój pochód przez korytarz.

To ciągłe miganie światła zaczynało mnie lekko denerwować i wzbudzać niepotrzebny strach.

Miałem wrażenie, że za którymś razem zobaczę coś nagle przed sobą. 

Na samą myśl przeszły mnie ciarki.

Po którymś kroku z kolei zauważyłem niepokojący fakt. Mianowicie im dalej szedłem, tym szepty wokół mnie stawały się głośniejsze.

Skrzywiłem się, nie poddając w dążeniu do celu.

Ignorowałem hałas prąc do przodu.

Jęknąłem, gdy jazgot dobiegający zewsząd powodował u mnie ból głowy.

Żeby jakoś sobie ulżyć, zakryłem uszy dłońmi.

Kompletnie nic to nie dało. Głosy zdawały się wrzeszczeć mi prosto do głowy.

Nawet nie zauważyłem kiedy zamknąłem oczy. Tak bez patrzenia po prostu szedłem przed siebie brudząc się we krwi i ignorując głosy.

W końcu zdałem sobie sprawę z tego, że rozumiem co mówią.

-Wszystko twoja wina.- Szeptał złowieszczo jakiś kobiecy głosik.

-Wina.- Powtórzył ktoś inny.

-Morderca, kłamca!- Wrzasnął głos jakiegoś mężczyzny.

-Sztyletem wojujesz, od sztyletu zginiesz.- Zaśmiało się jakieś dziecko.

-Głupi byli. Głupi zapłacą.- Zaskrzeczała staruszka.

Wydarłem się z powodu tępego bólu głowy.

Co z tego, że mogłem ich zrozumieć skoro ich słowa były jak sztylety wbijane w mój umysł.

Nagle poczułem jak coś łapie mnie za nogę.

Mimowolnie tam spojrzałem.

Znajoma mi dłoń, wystawała zza krwistej tafli.

Po chwili wyłoniła się druga, a za nią trzecia i czwarta. 

Druga para były zdecydowanie kobieca, ale też znajoma.

Nie musiałem długo czekać, by dowiedzieć się skąd kojarzę tę ręce.

Krwista tafla odsłoniła przede mną twarze moich towarzyszy.

Natius patrzył się na mnie jednym okiem, bo drugiego nie miał. Widziałem jego głowę od środka. Skóra na żuchwie była wyraźnie zgniła i odsłania zęby.

Kiaya też była na wpół zgniła. Tak samo jak w moim poprzednim śnie.

-Zabiłeś nas.- Wyjęczała driada, wspinając się po mojej nodze.

-Pozwoliłeś zginąć.- Warknął Narius, chwytając za nadgarstek i zmuszając do pochylenia się.

Chciałem coś powiedzieć, jednak nie mogłem nic wykrztusić.

Przecież żyją! Jestem pewien, że żyją. To tylko sen. Gdy się obudzę, oboje będą obok mnie.

A jednak teraz przed twarzą miałem swoich towarzyszy, ale martwych i na wpół zgniłych.

Chciałem przeprosić, ale nie mogłem. Krzyczeć o wybaczenie, ale nie mogłem.

Krew opadała coraz bardziej. Poza Natiusem i Kiayą, były też inne martwe ciała. Wszystkie jednak poruszały się i łapały mojego ciała, jakbym był ich ostatnią deską ratunku.

Widziałem swoich rodziców, orków których zabiłem, Królowe driad. Najbardziej jednak zszokował mnie widok samego siebie.

Pośród krwi, wnętrzności, martwych ciał, i brudnych tkanin.

Białe włosy wyraźnie się odznaczały. Blada cera, choć teraz ubrudzona, dalej była piękna. 

Drugi ja jednak nie łapał mnie za nogi jak reszta. Leżał nieruchomo na boku, wyglądając jak najprawdziwsze zwłoki.

Na chwilę przestał się liczyć wszechobecny hałas. Nie zwracałem uwagi na ożywione zwłoki, które wspinały się po mnie, łapały za części ciała, a nawet wgryzały we mnie boleśnie.

Mimowolnie wyciągnąłem dłoń w tamtym kierunku, tak jakbym chciał dosięgnąć siebie samego.

Wtedy nagle głowa mnie samego obróciła się, a ja popatrzyłem w swoje własne oczy.

Moje serce zabiło szybciej, a ja zapomniałem jak się oddycha.

Nie powinienem patrzeć w te oczy.









Opublikowane: 17.07.2023

Tajemnice Cieni - Tom pierwszy: Księga WiatruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz