Rozdział IV

678 33 27
                                    

W pizzerii był dzisiaj wyjątkowy tłum. Jak zwykle musiałam radzić sobie sama, ponieważ jak zwykle nigdzie nie mogłam zlokalizować Williama. Próbowałam zabawić dzieci, pocieszyć albo zwrócić uwagę, ale z marnym skutkiem. Odeszłam na chwilę od głównej Sali i kierowałam się w stronę magazynu. Miałam nadzieję, że znajdę tam kapelusz Fredbear'a albo opaskę imitującą uszy Bonnie'go, o które tak bardzo błagały dzieci. Usłyszałam kroki za mną a za nim się obejrzałam uderzył mnie zapach mocnych męskich perfum. Obróciłam się a moim oczom ukazał się Afton. Przewyższał mnie co najmniej o głowę, więc musiałam odchylić głowę aby znowu zatopić się w tym pełnym chłodu spojrzeniu.

- Dobrze że jesteś – Uśmiechnęłam się jego widok i wróciłam do szukania akcesoriów. – Miałam cię szukać. Mamy dzisiaj straszny tłum i..

- Poprosiłem cię o coś – William obrócił mnie twarzą do niego i przygniótł do ściany za mną. Moje ciało przeszły ciarki kiedy usłyszałam jego suchy głos z nutą pełną nienawiści i rozgoryczenia.

- O co ci chodzi?

- Miałaś nikomu nie mówić– Zacisnął mocno zęby jakby próbował opanować złość bezskutecznie.

- Czemu niby nie mogłam? Przestaniesz być kurwa taki tajemniczy?!

- Przestaniesz zadawać tyle pytań, szmat.. – Uderzyłam go w twarz, nie dając mu dokończyć zdania. Z nosa pociekła mu krew a ja zmarszczyłam brwi. - Czemu nie mogłaś? – Puścił mnie i trochę się odsunął. – Dużo osób mnie nienawidzi, przez moje nastawienie. Przez ciebie teraz wiedzą że mam dzieci

- To taka wielka tajemnica?

- Tak kurwa, te dzieci to jedyne osoby, na których mi zależy, które mi zostały – Zawahał się na chwilę i przełknął głośno ślinę. – Ludzie to skurwysyny, które potrafią zniszczyć kogoś doszczętnie. Nie mogę pozwolić aby coś im się stało – Wziął głęboki wdech i położył dłoń na swoim czole. – Nie chcę aby dowiedziały się o źle tego świata. Dlatego ukrywałem je przed wszystkimi, aby nikt nie zrobił im krzywdy. Wiedziały tylko dwie, no i ty

- William – Podeszłam do niego bliżej a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. – Czemu od razu mi nie powiedziałeś?

- To już nic nie zmieni – Odsunął się ode mnie. – Jesteś skończona Henderson. Zachowałaś się jak – Przerwał na chwilę i ostatni raz spojrzał na mnie. – Zdradziecka suka – Wyszedł pozostawiając mnie samą i z wyrzutami sumienia.


Usiadłam na podłodze pod ścianą i zaczęłam szlochać. Czemu ja właściwie płaczę? Przez ostatnie dni spędzone z Williamem miałam wrażenie że ma dobre serce, schowane przed światem, ale ma. Zaufał mi a ja to zjebałam. Spojrzałam na swoje kostki u dłoni, które były zdarte. Wstałam na równe nogi, otarłam łzy i poszłam wykonywać swoją pracę, co innego miałam teraz zrobić.

***

- Dixie? – Mia zaczęła iść w moim kierunku po skończonej pracy. Wiedziała że coś jest nie tak skoro nawet się nie pożegnałam. – Dixie stój! – Złapała mnie za ramię i obróciła w swoją stronę. – Dixie ty płakałaś – Przytuliła mnie mocno do siebie. – Co się stało?

- Nic – Oderwałam się od niej. – Muszę zostać chwilę sama

- Dixie ale..

- Mia proszę – Przerwałam jej w środku zdania i złapałam za klamkę od samochodu. – Do zobaczenia jutro – Wsiadłam do samochodu i odjechałam w stronę domu.

Targało mną dużo emocji, ale najbardziej poczucie winy. Starałam się nie myśleć o tym jednak bezskutecznie. Za nim wysiadłam z auta minęła dłuższa chwila, los chciał że akurat zaczęło padać. Wysiadłam z auta a po moim czole zaczęły spływać krople deszczu. Marzyłam o tym aby wziąć ciepłą kąpiel i pójść spać.

***

Leżałam w łóżku powoli zasypiając. Na zewnątrz rozpętała się okropna burza, którą słyszałam mimo włączonego telewizora i pozamykanych okien. Usłyszałam dzwonek, rozlegający się po mieszkaniu. Wypuściłam ciężko powietrze z ust i skierowałam się w stronę, mając nadzieję że to jakaś pomyłka. Kiedy otworzyłam drzwi przede mną stał Afton. Był przemoczony, woda kapała z niego tak że pod sobą miał kałużę. Poczułam nieprzyjemne zapach alkoholu od niego. Znowu zaczęłam się obwiniać.

- Jesteś pijany? – Wpuściłam go do środku a on chwiejnym krokiem wszedł, mało nie upadając. – Prowadziłeś w takim stanie?

- Przyjechałem taxówką – Oparł się ręką o ścianę.

- Rozbierz się z tych mokrych ubrań – Zaczęłam mu pomagać zdejmować ubrania z siebie.

- Przepraszam

- Przestań – Nie chciałam mu patrzeć teraz w oczy. – To moja wina

- Nie, to ja nie umiem być dobrym ojcem – Opadł na kanapę.

- Jesteś dobrym ojcem – Złapałam jego zimną twarz w dłonie aby spojrzał na mnie. – Widziałam na własne oczy, to ja cię przepraszam – Zamilkł a ja puściłam jego twarz.

- Stój – Złapał mnie za dłoń i położył na swoim policzku. – Masz takie ciepłe dłonie – Spojrzał prosto w moje niebieskie oczy a ja odwróciłam wzrok.

- William przepraszam raz jeszcze

- Wybaczam – Założył moje włosy za ucho. – Obiecaj mi że już nigdy nic nikomu o mnie nie powiesz – Wyciągnął mały paluszek w moją stronę i uśmiechnął się ładnie jak na niego.

- Obiecuję – Złączyłam nasze palce i uśmiechnęłam się. Wbiłam wzrok w blizny na jego ciele. Przejechałam palcem po jednej na jego klatce piersiowej. Nie wzdrygnął się na ten ruch. Położył swoją dłoń na mojej i spojrzał mi prosto w oczy.

- Sprężyny od kostiumu zacisnęły się kiedy byłem w środku. Miałem dużo szczęścia że nie zginąłem – Uśmiechnął się lekko. – Pamiętam jak dzieci codziennie mnie odwiedzały wtedy w szpitalu – Oparł głowę o moje ramię.

- Kiedy to było?

- 3 lata temu – Pociągnął nosem i lekko się zaśmiał.

- Nawet nie wiem ile masz lat – Zaczęłam nieświadomie bawić się jego kosmykami włosów.

- 29, miałem 18 lat kiedy urodził się Michael – Przetarł oczy. – Nie byłem gotowy na to dziecko – Przerwał na chwilę i spojrzał na mnie. – Clara, moja żona zawsze chciała mieć trójkę dzieci.

- Jej marzenie się spełniło w takim razie

- Nie miała szansy je nawet wychować – Wypuścił ciężko powietrze z ust. – Zmarła po porodzie Evan'a, nie byłem przygotowany na to że będę musiał wychować je sam

- Wychowałeś je najlepiej jak umiałeś – Położyłam dłoń na jego barku.

- Powinienem wracać – Wstał chwiejnie na nogi.

- Zostań – Wstałam do niego. – Jest burza a ty jesteś pijany. Jeszcze coś ci się stanie

- Wystarczy że złamałaś mi prawie nos

- To było przypadkiem – Popchnęłam go lekko na kanapę i usiadłam obok. – Możemy coś obejrzeć jak nie chce ci się spać

William bez wahania wstał i kierował się w stronę sypialni, dalej chwiejąc się na boki. Rozebrał się z reszty mokrych rzeczy i założył swoją bluzę, którą dał mi na nocnej zmianie. Przyglądałam mu się z dokładnością, w takiej formie był naprawdę słodki. Słodki? Nie, w takiej formie był znośny. Położyłam się po jednej stronie łóżka. William przyglądał się mi i wolnemu miejscu tuż obok. Ostrożnie położył się obok, tak jakby bał się że mnie spłoszy gwałtownymi ruchami.

Nie minęło półgodziny a ja zasnęłam tuż obok Williama Aftona. Czułam się obok niego dziwnie bezpiecznie i to mnie niepokoiło.

I Always comeback | William Afton x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz