Rozdział V

670 35 14
                                    


Obudził mnie rano nieprzyjemny zapach papierosów, który drażnił moje nozdrza. Przetarłam zaspane oczy a obok mnie nie było Williama, jednak wiedziałam że dalej tu jest. Wstałam z łóżka, zarzuciłam na siebie mój ukochany sweter i poprawiłam włosy. W odbiciu lustra zobaczyłam Aftona. Trzymał papierosa w buzi i przyglądał mi się, znowu miał chłodne spojrzenie. Znowu był tym Williamem, którego poznałam pierwszego dnia w pracy. Przekroczył próg pokoju i podszedł bliżej mnie.

- Będę wracał – Spojrzał na mnie z góry a jego spojrzenie utkwiło w moich jasnych oczach.

- Nie zjesz nic? Mogę coś zrobić, naleśniki albo..

- Powiedziałem, że będę wracał – Nie dał mi dokończyć. Znowu stał się zimny, bez emocji a jego głos na nowo stał się poważny. – Do wieczora, Henderson – Spojrzał na mnie po raz ostatni i wyszedł z domu.

Poczułam dziwny ścisk w gardle, jakbym miała się zaraz rozpłakać. William Afton dalej pozostawał niewyjaśnioną dla mnie zagadką. Chodzącą tajemnicą, którą dalej nie udało mi się odkryć. Przybierał maskę obojętności i udawał że nie posiada uczuć. Wiedziałam, że je ma. Pokazał mi to wczoraj w nocy kiedy w burzową noc przyjechał. Sama nie wiem po co przyjechał. Może tylko po to aby mnie przeprosić? Czułam się wczoraj przy nim, szczęśliwa? Chyba tak to można nazwać. Czułam że...mi ufa, na swój sposób. Kiedy przebudziłam się w środku nocy, leżał tuż obok mnie, obejmując mnie swoim ramieniem. Przez jego szorstki dotyk moje ciało zaczęło wtedy wariować. Poczułam przyjemny dreszcz kiedy jego dłoń przejechała wzdłuż mojej klatki piersiowej i zatrzymała się na talii.

Skończ Dixie nie myśl tak o nim, Pomyślałam i skierowałam się w stronę łazienki, aby umilić sobie trochę poranek gorącą kąpielą.

***

Rozległo się pukanie drzwi, właściwie to bardziej walenie do nich. Pośpiesznie wstałam z kanapy i udałam się w stronę drzwi. Kiedy je otworzyłam przed drzwiami stała Mia oraz ten rudy chłopak, o którym opowiadała. Jack Kennedy, z tego co pamiętam przyjaźni się Aftonem. Oboje wyglądali jak milion dolarów. Mia miała na sobie czerwoną, satynową, krótką sukienkę, z wycięciem przy nodze. Jej makijaż idealnie komponował się z jej ciemną karnacją a burza loków, którą zawsze miała na głowię zamieniła się w kilkanaście drobnych warkoczy, które opadały na jej ramiona. Jack miał na sobie właściwie tylko pomarańczową koszulę i czarne eleganckie spodnie. Nie umywał się nawet do wyglądu Mii.

- No na co się tak patrzysz? – Mia weszła do mieszkania, wymijając mnie i ściągając szpilki. – Ubieraj się

- Musieliśmy być tu tak wcześnie? – Jack rozwalił się na kanapie i wypuścił powietrze z ust. – Jest dopiero szesnasta a impreza zaczyna się o dziewiętnastej

- Jaka impreza? O czym wy mówicie? – Na mojej twarzy pojawiło się zakłopotanie. – Mam dziś nocną zmianę

- Nie masz – Mia nalała wina do kieliszka i oparła się wyspę, spoglądając na mnie. – Dziś mamy imprezę niby firmową, ale idziemy do klubu i KAŻDY jest zaproszony – Zaakcentowała jakby wiedziała o kim pomyślałam.

- Nie mam żadnej sukienki – Usiadłam na kanapie tuż obok Jacka.

- Mia o to zadbała – Przeciągnął się, uśmiechając się do mnie. – Nie martw się Williama nie będzie jak zwykle. Szkoda, nie będę miał z kim chlać – Dostał ścierką od Mii prosto w twarz na co się zaśmiałam. – No co?

- Masz tu idealną kandydatkę do picia – Wzniosła kieliszek ku górze i wypiła całą zawartość z niego. – Poza tym Afton to stypiarz

- Czemu go nie będzie? – Zwróciłam pytanie w stronę, unikając wzroku Mii.

I Always comeback | William Afton x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz