Nie zmrużyłam oka przez całą noc. Gdy tylko zamykałam powieki moim oczom ukazywał się ten okropny widok. Widok krwi i ciała małego chłopca w bezruchu. Chłopca, którego zaczęłam traktować jak własnego syna. Michael zamknął się w pokoju i nie odezwał się słowem od naszej rozmowy pod pizzerią. Wiedziałam że bardzo to przeżywa. Jak każdy z nas a przede wszystkim William, który całą noc spędził w szpitalu. Przyjechałam z samego rana do szpitala a kiedy szłam korytarzem przed moimi oczami ukazał się William. Siedział skulony pod ścianą. Jego wiecznie idealnie ułożone włosy były w kompletnym nieładzie a koszulka zaplamiona od krwi Evana. Kucnęłam przy nim, słysząc teraz jego ciche szlochanie. Oderwał wzrok od podłogi i spojrzał na mnie. Jego oczy były przekrwione od płaczu a pod nimi znajdowały się ciemne sińce.
- Straciłem go.. – Po jego policzkach zaczęły spływać łzy a ja bez wahania go przytuliłam. – Straciłem syna, Dixie – Objął mnie wokół szyi i wtulił w nią twarz.
- Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie co czujesz, ale jestem tu z tobą – Oderwałam go od siebie i spojrzałam prosto w jego zmęczone oczy. – I nie zostawię cię z tym samego
- Co ja mam teraz zrobić? – Złączył ze sobą nasze czoła. Jego głos był zachrypnięty przez płacz i złość. Przez krzyki wczorajszej tragedii.
- Odpocząć William – Pomogłam mu wstać i wtuliłam się w jego tors. – Wrócimy do domu i postarasz się pójść spać, dobrze? – William skinął tylko głową i splótł nasze dłonie.
- Dixie? – Słyszałam w jego głosie jak próbuje powstrzymać płacz. Odchyliłam lekko głowę, aby spojrzeć w jego oczy. – Dziękuję że jesteś. Wiele to dla mnie znaczy
***
Odwiozłam Williama do domu i wróciłam do swojego. Leżałam na łóżku, kompletnie wyczerpana. Jack siedział przede mną w bezruchu a jego oczy były skupione w jeden punkt. Mia natomiast siedziała na podłodze skulona i oparta o ścianę a jej noga nie mogła przestać się trząść.
- Jak z Williamem? – Jack w końcu się odezwał i spojrzał na mnie.
- Ciężko. Bardzo ciężko – Wypuściłam ciężko powietrze z ust. – Kazałam mu pójść spać
- I tak nie pójdzie – Jack wstał i zaczął chodzić w kółko. – Po tym jak pojechałaś z dziećmi do domu Willa, w pizzerii działo się istne piekło
- Co dokładnie się działo? – Uniosłam wzrok i spojrzałam na Mie i Jacka.
- Afton prawie zajebał Henry'ego i pewnie by to zrobił gdyby w drogę mu nie weszła Charlotte Emily – Mia spojrzała na mnie i pokręciła głową. – Po tym jak zjawiła się policja Afton zaczął krzyczeć że to robot rzucił się na jego syna i..
- I zamknęli pizzerie – Jack stanął na chwilę w miejscu. – Nie pasuję mi tu coś
- Niby co? – Uniosłam lekko brew ku górze.
- Michael miał go pilnować, tak? – Mia wstała gwałtownie i stanęła obok Jack'a. – Poza tym te roboty nie rzucają się od tak na dzieci
- Sugerujesz że syn Williama stoi za śmiercią swojego młodszego brata? – Prychnęłam i odwróciłam od nich wzrok.
- Myślę że trzeba pogadać z Michaelem – Jack stwierdził stanowczo a Mia go w tym poparła.
- Na pewno nie teraz – Uniosłam się i zmarszczyłam brwi. – Wiecie co oni teraz przeżywają?!
- Dixie, spokojnie – Mia położyła dłonie na moich barkach. – Zdaję sobie sprawę że Afton i jego rodzina są w kompletnej rozsypce i rozpaczy
- Powinnaś odpocząć, ty i on – Jack uśmiechnął się lekko do mnie. – Będzie dobrze – Miał już wychodzić razem z Mią, ale zatrzymał się. – Dixie? – Uniosłam tylko spojrzenie i utkwiłam je w nim. – Jedź jutro do Williama. On naprawdę cię potrzebuję – Wyszedł razem z Mią a ja opadłam ciężko na łóżko. Zamknęłam oczy i tym razem udało mi się zasnąć.
***
Obudził mnie dzwonek do drzwi, który rozbrzmiewał po całym mieszkaniu. Otworzyłam powieki i spojrzałam na elektryczny zegar na szafce nocnej, który wskazywał godzinę 2:30 A.M. Wstałam leniwie z łóżka i skierowałam się w stronę drzwi. Kiedy je otworzyłam przede mną stał William. Cały przemoczony. Jego włosy dalej były w nieładzie a skóra stała się jeszcze bledsza niż była dzisiaj rano. Poczułam mocno bijący od niego odór alkoholu, przez co zmarszczyłam brwi. William chwiał się z nogi na nogę i podszedł bliżej mnie a ja się odsunęłam.
- Mogę wejść? – Oparł się ręką o framugę drzwi. – Proszeee – Przeciągnął a ja nie odezwałam się słowem, po prostu go wpuściłam.
- Będziesz teraz zatapiać smutki w alkoholu? – Posadziłam go na kanapie i stanęłam naprzeciw niego, zakładając ręce a piersi.
- Możliwe
- William nie możesz tak kurwa robić – Zbliżyłam się do niego a on objął mnie i przysunął do siebie tak że wylądowałam na jego kolanach.
- Dlaczego niby? – Pijany uśmiech nie schodził mu z twarzy a ja omijałam jego wzrok. – To mi pomaga
- To cię wyniszcza a nie pomaga – Chciałam zejść z jego kolan, ale zacisnął dłonie mocniej na mojej talii.
- Ale ty nie rozumiesz – Zaczął majaczyć i plątać słowa. – Nie nie nie, nie rozumiesz. Ja czuję się teraz lepiej, wiesz?
- Nie będę rozmawiała z tobą w takim stanie – Odwróciłam wzrok a po moim policzku poleciała łza widząc go w takim stanie.
- Czemu płaczesz? – Otarł mi chwiejnym ruchem policzek a jego wzrok cały czas tkwił we mnie.
- Bo jesteś w takim stanie a nie innym! – Wstałam gwałtownie, czując okropny ścisk w gardle. – Kiedy w końcu zrozumiesz że się o ciebie martwię?! Afton kurwa! Kiedy zrozumiesz że jesteś osobą, która jest dla mnie kimś znacznie więcej niż pierdolonym współpracownikiem?! Martwiłam się o ciebie za każdym jebanym razem kiedy nie było cię obok i martwię się też teraz! – Nie mogłam opanować płaczu i opadłam na kanapę z bezsilności. – Nie mogę patrzeć na ciebie jak wyniszczasz siebie powoli. Jak się poddajesz – Jego wzrok podążał za każdym moim ruchem. Złapał mnie delikatnie za dłoń a na jego twarzy pojawiła się rozpacz przeplatana z bólem.
- Nie płacz – Złapał moją twarz w swoje zimne dłonie i otarł kciukami łzy. – Nie możesz płakać
- Martwię się o ciebie William – Mój głos ścichł a William przytulił mnie siebie.
- Wiem – Poczułam jak jego łzy kapią na moją koszulkę. – Wiem że się martwisz, ale jutro jest kolejny dzień (Tomorrow is another day) – Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przez płacz. – Zamieszkaj u mnie
- William nie mo..
- Możesz – Przerwał mi i otarł swoje łzy. – Działasz na mnie jak lekarstwo Dixie. Zostań ze mną, proszę
- Nie musisz mnie prosić, abym przy tobie była – Odgarnęłam mu kosmyki włosów z czoła. – Spróbuj zasnąć, dobrze? Zaprowadzę cię do łóżka – Wzięłam jego dłoń i pociągnęłam go w stronę sypialni. Zdjęłam z niego przemoczone ubrania i popchnęłam na łóżko. Chwilę później położyłam się obok.
- Dixie? – Objął mnie ramieniem.
- Idź spać William – Leżałam na jego nagiej klacie i prawie zasypiałam. – Jesteś zmęczony
- Ty też jesteś dla mnie ważna – Poczułam jak jego szorstka dłoń gładzi delikatnie moje plecy. – Dobranoc kochanie
Zasnął w mgnieniu oka a ja zorientowałam się że nazwał mnie „kochaniem". Może to przez alkohol? Albo przez jego załamanie i sam nie wie co mówi? Uśmiechnęłam się pod nosem i wtuliłam bardziej w jego tors. Nie minęło pięć minut a ja również zasnęłam.
CZYTASZ
I Always comeback | William Afton x reader
FanfictionWiliama Aftona mieszkańcy Hurricane na zawsze zapamiętają jako psychopatę oraz mordercę, który bez wahania zabił niewinne istoty. Dixie Henderson poznając Williama nigdy by nie pomyśla, że przyczyniłby się do takiej zbrodni. Jednak czy udałoby jej s...