Rozdział XIII

562 29 19
                                    

Nie zmrużyłam oka przez całą noc. Gdy tylko zamykałam powieki moim oczom ukazywał się ten okropny widok. Widok krwi i ciała małego chłopca w bezruchu. Chłopca, którego zaczęłam traktować jak własnego syna. Michael zamknął się w pokoju i nie odezwał się słowem od naszej rozmowy pod pizzerią. Wiedziałam że bardzo to przeżywa. Jak każdy z nas a przede wszystkim William, który całą noc spędził w szpitalu. Przyjechałam z samego rana do szpitala a kiedy szłam korytarzem przed moimi oczami ukazał się William. Siedział skulony pod ścianą. Jego wiecznie idealnie ułożone włosy były w kompletnym nieładzie a koszulka zaplamiona od krwi Evana. Kucnęłam przy nim, słysząc teraz jego ciche szlochanie. Oderwał wzrok od podłogi i spojrzał na mnie. Jego oczy były przekrwione od płaczu a pod nimi znajdowały się ciemne sińce.

- Straciłem go.. – Po jego policzkach zaczęły spływać łzy a ja bez wahania go przytuliłam. – Straciłem syna, Dixie – Objął mnie wokół szyi i wtulił w nią twarz.

- Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie co czujesz, ale jestem tu z tobą – Oderwałam go od siebie i spojrzałam prosto w jego zmęczone oczy. – I nie zostawię cię z tym samego

- Co ja mam teraz zrobić? – Złączył ze sobą nasze czoła. Jego głos był zachrypnięty przez płacz i złość. Przez krzyki wczorajszej tragedii.

- Odpocząć William – Pomogłam mu wstać i wtuliłam się w jego tors. – Wrócimy do domu i postarasz się pójść spać, dobrze? – William skinął tylko głową i splótł nasze dłonie.

- Dixie? – Słyszałam w jego głosie jak próbuje powstrzymać płacz. Odchyliłam lekko głowę, aby spojrzeć w jego oczy. – Dziękuję że jesteś. Wiele to dla mnie znaczy

***

Odwiozłam Williama do domu i wróciłam do swojego. Leżałam na łóżku, kompletnie wyczerpana. Jack siedział przede mną w bezruchu a jego oczy były skupione w jeden punkt. Mia natomiast siedziała na podłodze skulona i oparta o ścianę a jej noga nie mogła przestać się trząść.

- Jak z Williamem? – Jack w końcu się odezwał i spojrzał na mnie.

- Ciężko. Bardzo ciężko – Wypuściłam ciężko powietrze z ust. – Kazałam mu pójść spać

- I tak nie pójdzie – Jack wstał i zaczął chodzić w kółko. – Po tym jak pojechałaś z dziećmi do domu Willa, w pizzerii działo się istne piekło

- Co dokładnie się działo? – Uniosłam wzrok i spojrzałam na Mie i Jacka.

- Afton prawie zajebał Henry'ego i pewnie by to zrobił gdyby w drogę mu nie weszła Charlotte Emily – Mia spojrzała na mnie i pokręciła głową. – Po tym jak zjawiła się policja Afton zaczął krzyczeć że to robot rzucił się na jego syna i..

- I zamknęli pizzerie – Jack stanął na chwilę w miejscu. – Nie pasuję mi tu coś

- Niby co? – Uniosłam lekko brew ku górze.

- Michael miał go pilnować, tak? – Mia wstała gwałtownie i stanęła obok Jack'a. – Poza tym te roboty nie rzucają się od tak na dzieci

- Sugerujesz że syn Williama stoi za śmiercią swojego młodszego brata? – Prychnęłam i odwróciłam od nich wzrok.

- Myślę że trzeba pogadać z Michaelem – Jack stwierdził stanowczo a Mia go w tym poparła.

- Na pewno nie teraz – Uniosłam się i zmarszczyłam brwi. – Wiecie co oni teraz przeżywają?!

- Dixie, spokojnie – Mia położyła dłonie na moich barkach. – Zdaję sobie sprawę że Afton i jego rodzina są w kompletnej rozsypce i rozpaczy

- Powinnaś odpocząć, ty i on – Jack uśmiechnął się lekko do mnie. – Będzie dobrze – Miał już wychodzić razem z Mią, ale zatrzymał się. – Dixie? – Uniosłam tylko spojrzenie i utkwiłam je w nim. – Jedź jutro do Williama. On naprawdę cię potrzebuję – Wyszedł razem z Mią a ja opadłam ciężko na łóżko. Zamknęłam oczy i tym razem udało mi się zasnąć.

***

Obudził mnie dzwonek do drzwi, który rozbrzmiewał po całym mieszkaniu. Otworzyłam powieki i spojrzałam na elektryczny zegar na szafce nocnej, który wskazywał godzinę 2:30 A.M. Wstałam leniwie z łóżka i skierowałam się w stronę drzwi. Kiedy je otworzyłam przede mną stał William. Cały przemoczony. Jego włosy dalej były w nieładzie a skóra stała się jeszcze bledsza niż była dzisiaj rano. Poczułam mocno bijący od niego odór alkoholu, przez co zmarszczyłam brwi. William chwiał się z nogi na nogę i podszedł bliżej mnie a ja się odsunęłam.

- Mogę wejść? – Oparł się ręką o framugę drzwi. – Proszeee – Przeciągnął a ja nie odezwałam się słowem, po prostu go wpuściłam.

- Będziesz teraz zatapiać smutki w alkoholu? – Posadziłam go na kanapie i stanęłam naprzeciw niego, zakładając ręce a piersi.

- Możliwe

- William nie możesz tak kurwa robić – Zbliżyłam się do niego a on objął mnie i przysunął do siebie tak że wylądowałam na jego kolanach.

- Dlaczego niby? – Pijany uśmiech nie schodził mu z twarzy a ja omijałam jego wzrok. – To mi pomaga

- To cię wyniszcza a nie pomaga – Chciałam zejść z jego kolan, ale zacisnął dłonie mocniej na mojej talii.

- Ale ty nie rozumiesz – Zaczął majaczyć i plątać słowa. – Nie nie nie, nie rozumiesz. Ja czuję się teraz lepiej, wiesz?

- Nie będę rozmawiała z tobą w takim stanie – Odwróciłam wzrok a po moim policzku poleciała łza widząc go w takim stanie.

- Czemu płaczesz? – Otarł mi chwiejnym ruchem policzek a jego wzrok cały czas tkwił we mnie.

- Bo jesteś w takim stanie a nie innym! – Wstałam gwałtownie, czując okropny ścisk w gardle. – Kiedy w końcu zrozumiesz że się o ciebie martwię?! Afton kurwa! Kiedy zrozumiesz że jesteś osobą, która jest dla mnie kimś znacznie więcej niż pierdolonym współpracownikiem?! Martwiłam się o ciebie za każdym jebanym razem kiedy nie było cię obok i martwię się też teraz! – Nie mogłam opanować płaczu i opadłam na kanapę z bezsilności. – Nie mogę patrzeć na ciebie jak wyniszczasz siebie powoli. Jak się poddajesz – Jego wzrok podążał za każdym moim ruchem. Złapał mnie delikatnie za dłoń a na jego twarzy pojawiła się rozpacz przeplatana z bólem.

- Nie płacz – Złapał moją twarz w swoje zimne dłonie i otarł kciukami łzy. – Nie możesz płakać

- Martwię się o ciebie William – Mój głos ścichł a William przytulił mnie siebie.

- Wiem – Poczułam jak jego łzy kapią na moją koszulkę. – Wiem że się martwisz, ale jutro jest kolejny dzień (Tomorrow is another day) – Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przez płacz. – Zamieszkaj u mnie

- William nie mo..

- Możesz – Przerwał mi i otarł swoje łzy. – Działasz na mnie jak lekarstwo Dixie. Zostań ze mną, proszę

- Nie musisz mnie prosić, abym przy tobie była – Odgarnęłam mu kosmyki włosów z czoła. – Spróbuj zasnąć, dobrze? Zaprowadzę cię do łóżka – Wzięłam jego dłoń i pociągnęłam go w stronę sypialni. Zdjęłam z niego przemoczone ubrania i popchnęłam na łóżko. Chwilę później położyłam się obok.

- Dixie? – Objął mnie ramieniem.

- Idź spać William – Leżałam na jego nagiej klacie i prawie zasypiałam. – Jesteś zmęczony

- Ty też jesteś dla mnie ważna – Poczułam jak jego szorstka dłoń gładzi delikatnie moje plecy. – Dobranoc kochanie

Zasnął w mgnieniu oka a ja zorientowałam się że nazwał mnie „kochaniem". Może to przez alkohol? Albo przez jego załamanie i sam nie wie co mówi? Uśmiechnęłam się pod nosem i wtuliłam bardziej w jego tors. Nie minęło pięć minut a ja również zasnęłam. 

I Always comeback | William Afton x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz