Rozdział XII

642 29 64
                                    

Od ostatnich wydarzeń minęły dwa dni a ja z Williamem nie widziałam się od tego momentu. Było mi tak cholernie przykro, ale wiedziałam że nie mogę go zmusić do pozostania ze sobą. Dekorowałam właśnie z Mią i Jack'iem salę w pizzerii na urodziny najmłodszego syna Williama, Evana. Nie umiałam się skupić na niczym. Czułam się wykorzystana a zarazem było mi tak głupio że moje ostatnie słowa w jego stronę to „kocham cię". Stałam na drabinie i wieszałam balony na filarach. Usłyszałam otwieranie się drzwi wejściowych, ale byłam zbyt zajęta by sprawdzić kto zjawił się w pizzerii. Do momentu aż nie usłyszałam czyjegoś głosu tuż pode mną.

- Przepraszam bardzo – Odwróciłam się a mój wzrok utkwił w młodym chłopaku, który z uśmiechem mi się przyglądał. Na sobie miał polo z logiem pizzerii i czarne jeansy. Jego piegowata twarz pasowała do blond loków na głowię. Zeszłam z drabiny a moja noga ześlizgnęła się na jednym z schodków, przez co spadłam z drabiny prosto na niego. – Nic pani nie jest?

- Nie chyba nie – Odsunęłam się od niego trochę. Szybko go wyminęłam i związałam swoje jasne włosy w kucyka. – A ty do kogo?

- Pan Afton poprosił mnie abym pomógł przy oświetleniu – Stanął dumnie obok mnie a uśmiech nie znikał mu z twarzy.

- Pan Afton cię prosił? – Prychnęłam i w końcu na niego spojrzałam. – Zatem przekaż panu Aftonowi że nie potrzebujemy pomocy – Przewróciłam oczami i znowu go zwinnie wyminęłam. Zaczęłam nakrywać stoły i kłaść na nich przekąski.

- Ostrzegał że może być pani niemiła – Znowu pojawił się obok mnie a jego obecność zaczęła mnie irytować. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam mu prosto w oczy.

- Po prostu zrób to co masz zrobić i nie łaź mi pod nogami – Uśmiechnęłam się sztucznie i wróciłam do swojej pracy. – Nawet się nie przedstawiłeś

- Noah Owens – Wyciągnął dłoń w moją stronę a ja zmarszczyłam brwi. – A pani to Dixie Henderson, mam rację? Miło panią poznać

- Weź się już do tej pracy – Odeszłam od niego i kierowałam się w stronę Mii i Jack'a, którzy znajdowali się w kuchni.

***

Po kuchni unosił się piękny zapach ciasta marchewkowego, który otulał przyjemnie moje nozdrza. Jack siedział na blacie i z uwagą przyglądał się Mii, która wyjęła owe ciasto z piekarnika.

- O Dixie! – Mia podbiegła do mnie wyraźnie czymś podekscytowana. – Widziałaś tego Technika?

- Tego samego, którego przysłał Afton? – Przewróciłam oczami i usiadłam na blacie obok Jack'a.

- Jest na maksa przystojny – Przyglądała mu się zza szyby. – Myślicie że jest wolny?

- Od dwudziestu minut o nim gada – Jack założył na nos ciemne okulary przeciwsłoneczne i oparł się o szafkę. – Obudź mnie jak przestanie tyle pierdolić – Dostał w głowę mokrą ścięrą od Mii na co się zaśmiałam. – Pojebało cię?

- Mógłbyś mnie słuchać a nie udawać że słuchasz – Mia podeszła do mnie i oparła łokcie o blat. – A jak u ciebie wyglądają sprawy miłosne?

- W końcu gadasz z sensem Hunter – Jack zdjął okulary a na jego twarzy pojawił się dobrze mi znany u niego uśmiech. – Opowiadaj Dixie

- No ja i William.. – Zdanie przerwało mi otwieranie się drzwi wejściowych a zarazem William kłócący się z Henry'm.

- O wilku mowa – Jack zbliżył się do szyby, aby lepiej widzieć przebieg kłótni a ja i Mia zrobiłyśmy dokładnie to samo.

- Powiedziałem ci że mają być roboty bez ludzi w środku – William stanął przed Henrym i odpalił papierosa.

I Always comeback | William Afton x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz