Rozdział 15.

44 2 0
                                    

Zaczęłam odzyskiwać przytomność. Na pewno był już ranek. Na pewno nie byłam na polance. Otworzyłam oczy i zobaczyłam biały pokój. Leżałam na podłodze. Miała ona kolor szary, ktory kontrastował z śnieżnobiałmi ścianami. O nie. Wstałam do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się dookoła. W pokoju był szary stół, dwa krzesełka i dziwne jakby lustro.

-Na Eywe! Obudziłaś się. - powiedział Neteyam, którego nagle zobaczyłam przed twarzą.

-Ta.. - nie byłam zdolna powiedzieć nic innego.

Przyjrzałam się dokładniej jego twarzy. Miał zadrapanie na prawej skroni. Nie miał go wcześniej. Odwróciłam się w jego kierunku. Zobaczyłam, że ma dość świeżą ranę biegnącą przez prawą górną część klatki piersiowej. Spojrzałam na swoje ręce. Na jednej z nich była podłużna czerwona kreska.

Eywo to się nie dzieje.

Musiałam czegoś dotknąć, żeby zobaczyć czy to nie sen. Złapałam się ściany. Dotknęłam krawędzi stołu. Skończyłam na ręku Neteyama.

-Co się stało? - zapytałam

-Nie jestem pewien, ale jesteśmy w statku Ludzi Nieba.

-Chyba sobie żartujesz?! Nie nie nie. To się nie dzieje. - spanikowałam Ludzie Nieba to nic dobrego. Czy ta sprawa z Ilu i Tulkunami to ich sprawa? Czego oni stąd chcieli?

Zaczęłam oddychać niemiarowo. Czułam, że moje serce przyspiesza. Ściany, i tak już małego pokoju, w moich oczach zaczęły się kurczyć. Podwinęłam kolana pod brodę. Rękoma oplotłam głowę, tak by zajmować jak najmniej miejsca i zamknęłam oczy, może to minie.

Poczułam na sobie silne ręce.

-Spokojnie. Oddychaj Izumi. Oddychaj.

-Nie pomagasz, Neteyam.

Chyba obrócił mnie w jego stronę. Poczułam jego dłonie na moich ramionach.

-Otworz oczy Izumi. Uciekając nie pokonasz strachu.

Może miał rację. Podniosłam głowę i otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam to twarz Neteyama, ktora była bardzo blisko mojej. Rozejrzałam się. Dziwne obrazy nie ustępowały. Zirytowałam się. Pomyślałam o Awa'atlu, morzu i pływaniu. Tak. To jest to. Woda.

-Neteyam. - zaczęłam

-Co potrzebujesz?

-Woda, potrzebuję wody.

Chłopak wstał, podszedł do stoły i wziął jakby misę z wodą. Pospiesznie chwyciłam naczynie i postawiłam je przed sobą. Rozlałam trochę płynu, ale to nic. Chwilę wpatrywałam się w wodę. Mój oddech i bicie serca się uspokoiły.

-Lepiej? - zapytał Neteyam

-Chyba tak.

Wstałam na nogi. Podeszłam bliżej do chłopaka. Po co my Ludziom Nieba?

-Neteyam? - zaczęłam - Po co wtedy przyprowadziłeś mnie na tamtą polankę?

-Bo cię.. - nie skończył, bo drzwi się otworzyły i do środka wpadło dwóch Na'vi.

Tylko nie wyglądali jak my. Mieli długie ubrania, jak Ludzie Nieba. Jeden z nich podszedł do mnie, drugi do Neteyama. Mężczyzna złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Posadził mnie na krzesełku, przywiązał nadgarstki do oparcia. Neteyamowi zrobili to samo. Krzesełka przywiązano do siebie tak że ja niewidzialam Neteyama, a on mnie.

-Gdzie jest Jake Sully? - zapytał jeden z nich

Już miałam mówić, że jest w Awa'atlu, ale poczułam uścisk mojej ręki. Mam nie mówić, hm? Co oni narobili? Jeśli nie mogłam powiedzieć, to będę milczeć.

-Gdzie jest Twój ojciec? - ponowił pytanie zwracając się do Neteyama

Też nic nie odpowiedział.

-Skoro to nie działa, to trzeba użyć innej metody. - powiedział drugi

Podszedł do mnie i rozciął moje nadgarstki. Złapał mnie za kark i unieruchomił mi ręce. Drugi z nich obrócił krzesełko Neteyama, tak by patrzył na mnie. W jego oczach zapłonął strach i panika.
Ledwo powiedziałam bezgłośnie dwa słowa: "zrób coś."
Mężczyzna, który mnie trzymał wyciągnął jakiś nóż i przystawil mi do szyi. Neteyam zaczął się szarpać, jednak nic to nie dało.

-Chyba wiesz co się stanie, jeśli nie odpowiesz na pytanie. - przesunął nóż wzdłuż mojej szyi.

-Dobrze, powiem, ale nie rób jej krzywdy.

-Co to drugie to zobaczymy. - uśmiechnął się drugi

Neteyam westchnął.

-Mój ojciec jest na tych wyspach, nie do końca wiem gdzie, bo wszedłem za daleko w głąb i wylądowałem w innym klanie.

Kurcze Neteyam potrafił nieźle ściemniać.

-Coś czuję, że nie mówisz wszystkiego. - powiedział mężczyzna, który trzymał nóż przy moim karku - Jak sądzisz Lyle?

-Tak samo jak ty, płukowniku. - odpowiedział

Mężczyzna przejechał ostrzem po mojej szyi. Nie tak mocno, by zabić, ale wystarczająco by zrobić krzywdę. Pułkownik popchnął mnie na ścianę i wyszedł z pomieszczenia. Osunęłam się na podłogę. Lyle wyszedł za jego kompanem.

Avatar: Meant To Be TogetherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz