Rozdział 16.

48 2 5
                                    

Po czasie Neteyam jakoś rozwiązał sobie ręce. Po tym podbiegł do mnie. Położył dłoń na mojej głowie, drugą uniósł brodę. Popatrzył na ranę, później się wykrzywił.

-Wszystko w porządku? Trzymasz się jakoś?

-To tylko niewielka rana, dam sobie radę. - Nie chciałam by Neteyam się martwił, mimo że bolało jak cholera

-Tak cię przepraszam Iz. To powinieniem być ja.

-Nie masz za co mnie przepraszać. Nic się nie stało.

Neteyam wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Z trudem podniosłam się do pionu i podeszłam do chłopaka. Spojrzałam na niego, na jego twarzy malowało się zbyt wiele emocji, by można opisać dokładnie jedną, bo na jej miejsce zjawiała się nowa. Złapałam go za ręce i przekręciłam głowę w bok. Chłopak zrobił to samo. Uśmiechnęłam się i on też.

Wykonałam ruch, którego on chyba się nie spodziewał. Przytuliłam go jak najbliższą mojemu sercu osobę. Ale dlaczego się tak czułam. Dlaczego według mnie był najbliżej mojego serca. Co się dzieje. W brzuchu poderwało mi się stado motyli. Chyba naprawdę coś do niego czuję.

Dość. Nie mogę, rodzice mnie zabiją.

Poklepałam Neteyama po plecach, poluźniłam uścisk i odeszłam od niego na parę kroków, jednak nadal byliśmy dość blisko siebie.

-Neteyam, dokończymy tamtą rozmowę. - powiedziałam

-Nie teraz, później. Teraz musimy się stąd wydostać.

-Jak niby zamierzasz to zrobić?

-Nie powiem ci, oni wszystko słyszą.

Uśmiechnął się i usiadł na krawędzi stołu. Później słyszałam otwieranie drzwi i do środka weszli ci sami faceci. Tak samo jak wcześniej jeden podszedł do mnie, a drugi do Neteyama. Zanim jednak zdążył choćby mnie tknąć cofnęłam się do ściany i jak wściekły zwierzak fuknęłam na niego. Mężczyzna był zniesmaczony tym faktem i obszedł się ze mną jak z tykającą bombą, jednak było to bardziej gwałtowne.

Wyprowadzili nas na jakby dziedziniec statku. Poczułam przepływ morskiej bryzy po mojej twarzy. Czułam się jak w domu. Mężczyzna pchnął mnie na barierkę i przymocował moje recę do niej za pomocą jakiejś taśmy. Neteyamowi zrobili to samo. Niestety nie byliśmy najbliżej siebie. Dzieliło nas co najmniej troje dorosłych Na'vi leżących pomiędzy nami.

-Mawey Izumi. - powiedział Neteyam, ledwo go słyszałam.

Wyrównałam oddech, popatrzyłam na horyzont. Rozejrzałam sie wokół siebie. Nikogo nie było. Mogłam uciec. Zaczęłam szarpać pomarańczową linkę, niestety nic to nie dało. Chciałam złapać za pas w którym miałam sztylet, ale nic z tego nie wyszło.

-Nosz kurde! - krzyknęłam

-Izumi, popatrz na wodę, uspokój się. Z szarpania się nic nie wyjdzie. - powiedział spokojnym głosem. Bez nadziei.

-Skąd ty to możesz wiedzieć?

-Powiem Ci jak stąd wyjdziemy.

Neteyam z trudem sięgnął po sztylet z pasa. Umiejętnie rozciął pomarańczową linkę i podszedł do mnie. Zrobił to samo z moją, ale w tym czasie zdążyła przybiec grupa Ludzi Nieba z bronią. Dziedziniec zapełniał się nimi.

-Wskakuj do wody! - powiedział, nie ruszyłam się z miejsca. - No już.

Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Moje ciało powiedziało stop. Co jest ze mną? Kiedyś nie miałam takiego problemu, by zostawić kogoś samego. Każdego tylko nie Neteyama.

-Jeśli zostajesz, ja z tobą. - powiedziałam cicho do Neteyama

-Nie chciałem zostawać, ale teraz chyba to nieuniknione.

Faktycznie strażnicy byli blisko. Zbyt blisko.

-To skoczmy teraz. Zaraz będzie za późno. - szepnęłam do Neteyama

Weszłam na barierkę i pociągnęłam go za rękę. Wpadliśmy do wody i popłynęliśmy w najbliższe zarośla.

Cmoknęłam, może jakieś Ilu się zjawi. Chyba miałam szczęście, bo jakieś faktycznie się tu kręciło. Nie było jeszcze dorosłe. Trzeba uważać. Stworzyłam więź i podałam Neteyamowi rękę. Ten ją ujął i popłynęliśmy do rafy.

Avatar: Meant To Be TogetherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz