-Myślę, że powinniśmy zostać tutaj. - powiedział Neteyam. - Tu jesteśmy bezpieczni.
-Co z tego, że my jesteśmy bezpieczni skoro dosłownie nasze rodziny są tam - wskazałam na wioskę - Ja nie mam zamiaru ich zostawiać.
-Jak wolisz możemy tam iść.
Kiedy to powedział od razu wskoczyłam do wody i zacmokałam do Ilu. Neteyam wskoczył za mną. Płynęłam najszybciej jak Ilu potrafiło, a ta prędkość była zadowalająca na krótkie dystanse. Wypłynęłam na powierzchnię niedaleko chatki Olo'ektana, musiałam chwilę biec, by dotrzeć do mojej. Tak bardzo przejęłam się sprawą, że zapomniałam poczekać na Neteyama. Może jeszcze się zobaczymy. Jak nie - to nie. Jeśli zabiją mnie, to jego też. Jeżeli zabiją go, mnie również. Więc musimy najszybciej siebie znaleźć.
Kiedy dotarłam do domu zastałam w nim całą moją rodzinę.
-Mamo musicie uciekać, Ludzie Nieba przypkyneli na ich statku do Awa'atlu. Musimy uciekać na inne wyspy zanim stanie się coś złego. - powiedziałam
-Dziecko co ty znowu wygadujesz. Żadnych statków nie ma. - odpowiedział ojciec
-To dlatego że ich stąd nie widać.
-Nigdzie nie idziemy. Pewnie znowu sobie żartujesz. - powiedziała matka
-Chociaż raz w życiu moglibyście mnie posłuchać kiedy mówię prawdę. Mielibyście wtedy szansę na życie. Jeśli nic nie zrobicie z tą informacją, która wam przekazałam zgniecie, lub macie bardzo małą szanse na przetrwanie. Wasz wybór.
Gdy skończyłam mówić, opuściłam mój dom. Pobiegłam do chatki Olo'ektana. Ostrzec ich w razie gdyby nie widzielico się dzieje. Na szczęście zauważyli statek wroga i już zwołali wojowników i wojowniczki.
Następnie ruszyłam w kierunku Marui Sullych. Nigdy tak szybko nie biegłam niż wtedy. Na szczęście byli jeszcze w domu. Weszłam do ich chatki, złapałam Neteyama za nadgarstek i pociągnęłam go za sobą, przy tym mówiąc do Neytiri:
-Za chwilę oddam syna.
Kiedy byliśmy już sami Neteyam spojrzał się na mnie z pretensją, ale nie odszedł.
-Neteyam, nie możesz sje rozdzielać ze mną. Musimy mieć nad sobą kontrolę. - powiedziałam
-Dlaczego? - zapytał jakby nie wiedział lub zapomniał
-Może dlatego - pokazałam na mój naszyjnik I odnalazłam koralik w jego włosach.
-Faktycznie. Tobie coś się stanie i mi dzieje się to samo. - powiedział młody wojownik - więc lepiej nie odstępujmy od siebie na krok.
-Zgoda.
Wróciliśmy do Marui Sullych. Tuk była wtulona w Kiri, a Lo'ak nie dał po sobie poznać że się wystraszył nagłego alertu. Jake zbierałyśmy broń palną spod kocy, a Neytiri chwyciła za łuk i strzały.
-Mamy jakiś plan? - zapytał Lo'ak
-Nie wchodzicie na statek, zrozumiano? - powiedział Jake
-Nawet jeśli ktoś tam trafi przypadkiem? - udzieliła się Tuk
-Tak. Nie mogę ryzykować, że was stracę. - powiedziała Neytiri za męża.
-Ale Sully trzymaja się razem. Tak tata zawsze mówi. - powiedziała Tuk
-Tuk dzisiaj ta zasadą musi odejść na drugi plan. Ty też. Pójdziecie z Kiri wgłąb wyspy, Kiri zaopiekuj się siostrą. - powiedzial Jake.
W czasie gdy rodzina dyskutowała szepnęłam do Neteyama:
-Muszę iść po moją broń.
Natomiast ten odezwał się do rodziny że zaraz wrócę, a sam nie dostal pozwolenia by iść razem ze mną. Niechętnie odeszłam sama z ich Marui i poszłam w stronę mojej. Wbiegłam do mojego domu. Był pusty. Co musiało oznaczać, że moi rodzice musieli go opuścić lub zostali "wyprowadzeni" siłą. Pospiesznie zebrałam łuk, strzały oraz sztylet. Rozejrzałam się w koło. Czysto. Szybko udałam się do domu Sullych. Wiedziałam że będą czekać. Po drodze widziałam wielu Na'vi martwiących się o swoje rodziny, ze strachu nie mogąc iść bez nich.
Wbiegłam do domu Sullych. Nikogo nie było. Co się tutaj dzieje. Nikogo nigdzie nie ma. Usłyszałam wybuch. Coś mocno zatrząsło ziemią. Chyba to z tego statku. Mimo wszystko martwiłam się. O moją rodzinę, przyjaciół, Sullych, a przede wszystkim Neteyama. Przecież to z nim dzieliłam moje dni. Jeśli coś mu się stanie, ja poczuję to samo. Ta myśl trochę mnie przerażała, jednak z drugiej strony dodawała mi otuchy.
-Neteyam? - powiedziałam głośnym tonem
-Jest tutaj kto? - wyszłam z Marui i poszłam w kierunku głębi wyspy.
-Neteyam! - krzyknęłam. Nikt nie odpowiadał.
Zostałam sama. Sama jak palec na wyspach, które znam, ale bez nikogo wokół nie potrafiłam się odnaleźć. Nagle coś zaczęło poruszać sje w krzakach. Wzięłam w rękę strzałę. Napięlam cięciwę i już mialam strzelać, gdy zobaczyłam znajoma sylwetkę wychodzącą z krzaków. Jake.
-Na Eywe wystraszyłeś mnie! - powiedziałam podniesionym głosem
-Szukaliśmy cię, ale nigdzie ciebie nie było. - odpowiedział mężczyzna
-Gdzie jest Neteyam?
-Chodź. Wszyscy Metkayina są w lesie, no może niektórzy na statku.
-A Neteyam?
-Z nami. Chodź.
Jake szedł szybkim krokiem. Ledwo mogłam nadążyć, ale nie narzekałam, ponieważ nie miałam na to czasu. Tutaj, teraz trzeba było mieć oczy i uszy szeroko otwarte, bo w każdym miejscu mogło chować się zagrożenie. Po jakimś czasie dotarliśmy do kryjówki Sullych. Gdy zobaczyłam Neteyama w bezpiecznym miejscu odetchnelam z ulgą.
-Neylani... - powiedział
-Cieszę się, że jesteś cały. - zwróciłam się do niego, a następnie do wszystkich. - Jak wygląda sytuacja?
-Kiri z Tuk poszły do miejsca dla małych dzieci, by te mogły być bezpieczne. Statki wrogów przystanęły a Avatary są wszędzie, więc trzeba być czujnym na 100%. - powiedział Jake
Wspomnial jeszcze o komunikatorze dla mnie, wzięli Go ze sobą z chatki. Neteyam zapiął mi go i pokazał jak się go używa.
![](https://img.wattpad.com/cover/334563849-288-k649368.jpg)
CZYTASZ
Avatar: Meant To Be Together
RomancePodczas zjazdu plemion wody w wiosce Metkayinow dzieją się dziwne rzeczy. Martwe Ilu pozostawione przy brzegu, Tulkuny błagające o pomoc. W codzienności Na'vi wody nigdy tak się nie zdarzało. Wszyscy myśleli, że nad ich wody nadeszła klątwa. To, co...