Następnego dnia, jak tylko słoneczko zawitało na niebie, postanowiłam rozpocząć akcje. I nie, to nie jest początek głupiego kawału tylko prawda: wstałam skoro świt. Jednakże chodziłam na paluszkach, rozglądając się dookoła by przypadkiem nie wpaść w sidła jakiegoś urządzenia naszego „Baxtera Stockmana".
W każdym bądź razie truchtałam jak myszka, by przemknąć niewykryta po korytarzach, jednak szczerze mówiąc, nie miałam planu. Znaczy, miałam ... tak jakby. Po prostu wyjść z pokoju i dojść do wyjścia. Jak? No zwinnie, mając nadzieje, że mnie nikt nie zauważy. Kogo się najbardziej bałam? Tak wiem, za dużo pytań. Ale jak myślicie? No ba, że moich dwóch kochanych „opiekunów" od siedmiu boleści.
W każdym bądź razie nie chwaląc się, dobrze mi szło. Patrzyłam uważnie, gdzie Banner miał zainstalowane kamerki i próbowałam je zwinnie omijać. Jak tygrys, Pewny siebie tygrys. Skradający się tygrys ...
-Saturnina?- ... udupiony tygrys- Co ty tu robisz? O tej ...- popatrzył na zegarek — porze?- spojrzał na mnie zdziwiony jak nigdy- z tobą wszystko ok?
-To raczej ja powinnam się dopytywać Ciebie co ty tu robisz do cholery Sokole Oko? To nie twoja siedziba!- wskazałam na niego gdy on nie dawał za wygraną.
- O Tobie mówiliśmy- ciągnął- gdzie się wybierasz o tej porze skubańcu?
-A ty?- podniosłam cwano brew a ten westchnął zakładając rękę na rękę.
-Powiedz albo zawołam Logana- podniósł brew. Niewdzięcznik jeden. Wywróciłam oczami na co zaczął nabierać powietrza, chcąc coś powiedzieć.
-Stój!- zatkałam mu usta ręką gdy ten się cicho zaśmiał- eeeh ... wybieram się do Sektora Eta- wydukałam- tam, gdzie ty powinieneś grzać swój tyłek- warknęłam gdy ów człowieczek chciał coś powiedzieć- muszę znaleźć pewną osobę, z rozkazu Bannera- błagam, daj mi już spokój. Błagam, daj mi już spokój ...
-Bannera, tak?- spytał podejrzliwy- no to w takim razie pójdziemy się go spytać- chwycił mnie za ramie i zaczął prowadzić do jego pracowni.
-Przecież ja dostałam pozwolenie!- broniłam się.
-Ale ja tego nie słyszałem- odparł mi, nawet nie myśląc, by mnie puścić.
-Clint no weź! Mnie nie wierzysz?!- spytałam słodkim głosem gdy ten popatrzył na mnie i lekko się uśmiechnął.
-Nom- kiwnął głową. Cholera! No ale fakt ... sama sobie bym nie uwierzyła. No ale cóż, trza było myśleć nad kolejną wymówką.
-Ale Banner jest zajęty, ma w cholerę pracy i dlatego mnie tam wysłał! -Logiczne nie? Banner jest pracusiem, więc to jest bardzo logiczne!
-To skoro jest zajęty, to załatwimy to szybko- czy on nigdy się nie poddaje? Przeklęty Barton. Nie zdążyłam mu nawet nawrzucać w myślach, gdy zapukał i otworzył drzwi do pracowni Bannera. Miałam serce w gardle. A chyba tam nie powinno być.
- Bruce, mam sprawę- zaczął Clint, ciągnąc mnie do przodu.
-Barton nie mam czasu, mam dużo pracy- mruknął mu zza komputera.
-Widzisz? Mówiłam, że nie ma czasu- zaczęłam, ciągnąc go do wyjścia- chodź, zanim się zrobi zielony- nalegałam. Myślicie, że posłuchał mojego słodkiego błagania o wyjście? Łeeh, prędzej by sobie łeb łukiem odstrzelił.
- Zaczekaj- szarpnął mnie w przeciwną stronę, gdy westchnęłam załamana. Nie mam z nim szans.
-Clint, co się znowu dzieje?- mruknął Banner, dalej nie odlepiając oczu od monitora.
CZYTASZ
X-Mengers Assemble | Avengers and X-Men Fanfiction
FanfictionHej! Jestem Saturnina Halliwell i mam 22 lata. Młodziak nie? Może i młodziak, ale o dowód to mnie nie zapytali, jak stwierdzili, że porobią sobie na mnie eksperymenty... Że X-Mengersi? A nie, nie. To nie oni mnie tak urządzili. Oni mnie uratowali. A...