- Loren, kurwa, nigdy w życiu! - krzyczę właśnie do Loren na cały głos, ale blondynka oczywiście mnie nie słyszy. Co się dziwić, w klubie leci muzyka jeszcze głośniejsza niż w poprzednim.
W pewnej chwili wyczuwam ucisk na ramieniu i już wiem, kto to jest. Odwracam się i uśmiecham do Drew, który łapie mnie w talii i zaczyna tańczyć w rytm lecącej muzyki. Pamiętacie Drew? Poznałam go na ognisku u Cat, ale nie miałam okazji go lepiej poznać. Z wiadomych względów. Z Drew spiknęliśmy się parę tygodni temu na jakiejś z imprez. od tego czasu spotykamy się raz na jakiś czas.
Czuję, jak dłonie chłopaka przebiegają po całym moim ciele. Dociera do pośladków i łapie za nie. Unoszę głowę i decyduję się go właśnie pocałować. Zbliżam swoje usta do jego, ale dłoń Loren na moim ramieniu mnie uprzedza.
- Laska, musimy spadać! Dałam właśnie z liścia jednemu odklejencu i on właśnie na mnie poluje! - słyszę piąte przez dziesiąte, ale wystarczy słowo "z liścia" i już wiem, że nie jest za wesoło. Odchylam głowę, głośno wzdychając i zerkam na Drew. Zbliżam swoje usta do jego ucha.
- Innym razem, kochanie. - Daję mu pośpiesznie całusa w policzek na pożegnanie, a chłopak tylko mówi, że do mnie napisze. Puszczam mu oko, ale już jestem wypychana z klubu przez Loren. Lądujemy po chwili przed klubem, idąc w prawo. Nie wiem, czy w dobrą stronę, ale nie mamy za bardzo celu, więc co za różnica.
- Czemu to zawsze przez ciebie musimy szukać nowego miejsca? - zadaję pytanie i zerkam przelotnie na Loren. Dziewczyna tylko wzrusza ramionami, idąc przed siebie i kopiąc jakiś kamyk. - Co jest? Ten typ coś ci zrobił? Czemu dałaś mu z liścia? - dopytuję, widząc jej zagubioną minę. Mój mózg jednak nie przyswaja za wiele informacji w tym momencie, więc domyślam się, że rano i tak nie będę pamietać tej rozmowy.
- To był mój stary znajomy. Nie rozstaliśmy się wtedy ze sobą w miłych stosunkach i dzisiaj przypomniałam sobie, dlaczego. - chcę dopytać o więcej. Co się wtedy stało czy cokolwiek, ale właśnie w tym momencie czuję, jak do mojego gardła podchodzi jakaś żółć. Przystaję przy jakimś trawniku i wymiotuję.
- Kurwa. - mówię pomiędzy salwami. Faktycznie, kurwa. Nie rzygałam odkąd... Od czasu ogniska. Momentalnie dopada mnie kolejna salwa i muszę kucnąć, by nie upaść. Zaczyna mi się kręcić w głowie.
- Laska, wszystko okej? Nie widziałam nigdy, żebyś rzygała... - Loren mówi za moimi plecami, ale tak się składa, że nie mam jej jak odpowiedzieć. Unoszę tylko palec, prosząc, by dała mi chwilę.
Po paru minutach w końcu kończą mi się zapasy, więc wyjmuję z torebki ostatnią chusteczkę i wycieram nią twarz. Podchodzę do Loren, ktora przysiadła na pobliskiej ławce. Dziewczyna na mój ruch unosi głowę z nad komórki i uśmiecha się niepewnie.
- I jak?
Macham dłonią i przysiadam się obok niej.
- Już lepiej, nieważne. Musiałam się czymś struć. - Przypominam sobie, że nie za wiele dziś jadłam. W sumie to podobnie, jak przez ostatnie dni. Dobra, tygodnie. No dobra, miesiące. Mianowice, dwa. Całe moje wakacje próbowałam przeżyć na całego, wiecie, o co mi chodzi. Sporo imprezowałam po prostu. I jakoś zapominałam, żeby jeść.
- No dobra... Jak coś to ostrzegaj przed następną falą - Przyglądam się przez chwilę jej nieodgadnionej minie i próbuję przywołać na twarz uśmiech. Po chwili obie wybuchamy śmiechem. W tym samym momencie zaczyna mi coś wibrować z boku. - Pam, to chyba twój telefon - Budzę się z amoku, podrywając z krzesła i szukając swojego telefonu. W końcu znajduję ja w torebce. A gdzie indziej, Pam?
Gdy dostrzegam na wyświetlaczu Tata, odchylam głowę do tyłu i jęczę.
- Ojciec? - Loren jakby zgaduje albo zerka na mój telefon, bo strzela w dziesiątkę. - Odbierz w końcu, dzisiejszej nocy dzwonił już parę razy - Loren przewraca oczami. Tak samo jak przez ostatnie dni, Loren. Nie tylko dziś.
![](https://img.wattpad.com/cover/138074258-288-k810704.jpg)
CZYTASZ
Chit
RomanceNazywam się Pam. Mam 17 lat i dotąd moje życie wydawało mi się idealne. Dwójka zdrowych, kochających rodziców, świetny chłopak, z którym jestem w związku już od pół roku i przyjaciele, z którymi spędzam każdą wolną chwilę. Cóż, jak widać nic nie trw...