Rozdział 4

61 7 50
                                    

Musiałam powoli myśleć o znalezieniu pracy. Ta myśl towarzyszyła mi, kiedy obudziłam się następnego dnia. Można było już chyba powiedzieć, że w miarę udało mi się tutaj zaaklimatyzować, ale moje oszczędności z Polski nie mogły wystarczyć na zbyt długi czas; ostatecznie wcale nie były tak wielkie, a płacenie w euro je dość mocno naruszało. Westchnęłam, bo od kiedy pamiętam musiałam martwić się o pieniądze, choć – również od kiedy pamiętam – bardzo łatwo mogłabym pozbyć się tego problemu, prosząc o nie matkę. Prawda jednak była taka, że nie chciałam już nigdy więcej tego robić i pożyczenie tych 100 euro przed wyjazdem do Neapolu wymagało ode mnie spuszczenia swojej dumy w kiblu. To wystarczy. Moje relacje z matką dość dobrze podsumowywał fakt, że spędziłam tutaj już prawie 3 tygodnie, a ona nawet do mnie nie zadzwoniła. W międzyczasie napisała jedynie krótkiego smsa o treści „wszystko ok?", na co odpisałam po prostu „tak" i temat się zakończył. Ciężko ją było nazwać fanką macierzyństwa.

Powoli podniosłam się z miejsca, czując lekkie pobolewanie głowy. Wczorajszy alkohol nie był obojętny dla mojego organizmu, ale wiedziałam z autopsji, że kiedy zjem śniadanie i się umyję to będzie już prawie dobrze. Sięgnęłam do swojego telefonu, którego zapomniałam wczoraj podłączyć do ładowania i zobaczyłam na wyświetlaczu powiadomienie – wiadomość od Tymka.

Znajdziesz dziś w końcu czas, żeby ze mną porozmawiać? Nie proszę o wiele, chcę tylko zamienić z Tobą parę słów.

Nie wiedziałam, czemu się tak przed tym wzbraniałam. To znaczy – właściwie wiedziałam. Nie mogłam znieść myśli, że będę musiała na niego patrzeć, bo wydawało mi się to upokarzające. Faktem jednak było to, że skoro dałam mu nadzieję na poskładanie naszego związku w jakoś funkcjonującą całość to powinnam chociaż odrobinę się starać. Mieliśmy ze sobą wiele cudownych wspomnień – chyba warto było o nie zawalczyć...

Tak, postaram się – odpisałam i rzuciłam telefon na łóżko.

Poszłam do kuchni, gdzie przy stole zastałam siedzącą Irmę, z łokciami opartymi o blat i głową wspartą o obie dłonie. Wyglądała jak uosobienie nieszczęścia. Nie uniosła nawet na mnie swojego spojrzenia, a ja nie mogłam powstrzymać się od rozbawienia, które trąciło lekko kącik moich warg. Jej dzisiejszy stan idealnie odzwierciedlał wczorajsze upojenie – zdziwiłabym się, gdyby dzisiaj wyglądała inaczej...

- Czujesz się tak jak wyglądasz? – zagadnęłam, ruszając w stronę dzbanka z wodą.

- Gorzej – mruknęła w odpowiedzi i bardzo powoli odsunęła dłonie od twarzy. Kiedy światło w nią uderzyło, syknęła z bólem, przymykając oczy. Rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam okulary przeciwsłoneczne luźno rzucone na blat. Chwyciłam za nie i podałam dziewczynie, a ona przyjęła je z wdzięcznością i założyła na nos. – Czy zrobiłam wczoraj coś szalenie głupiego? Nie wiem czy mogę spokojnie patrzeć ludziom w oczy.

Zaśmiałam się krótko, opierając tyłem o szafkę kuchenną i wypiłam szklankę wody, przedłużając jej oczekiwanie.

- Nie wiem – powiedziałam w końcu, zgodnie z prawdą. – W pewnym momencie David mnie znalazł, bo Lorenzo gdzieś zaginął i powiedział, że się źle czujesz i musimy cię odstawić do domu. Gdy cię zobaczyłam nie byłaś zdolna do robienia jakichkolwiek rzeczy, czy to głupich czy nie.

- A czy... nie mówiłam nic głupiego... do Davida? – spytała niepewnie.

Zacisnęłam mocniej usta, żeby się nie roześmiać. Albo nie wykorzystać tej okazji na odegranie się na niej za wywód na temat mojego związku. Postanowiłam nie grać jej bronią, bo tylko w ten sposób byłyśmy w stanie jakoś dojść do porozumienia. Poza tym na kacu była dziwnie znośna i z całą pewnością wypowiedziała w moim kierunku więcej słów niż kiedykolwiek trzeźwa.

ConfusioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz