Rozdział 11

21 3 16
                                    

Kolejne dni były dla mnie mieszaniną wielu sprzecznych emocji – z całą pewnością czułam przejmujący smutek, że pewien etap w moim życiu się skończył. Towarzyszyło mu poczucie zdrady, bo nadal nie mogłam wybaczyć Tymkowi, że tak po prostu mnie ciągle okłamywał, że nic z tą dziewczyną go nie łączyło. Byłam też zwyczajnie zła, że dałam się w ten sposób potraktować i niestety pojawiały się w mojej głowie myśli z serii „co zrobiłam nie tak?", choć racjonalna część mojego umysłu wiedziała, że nigdy nie powinnam obwiniać się za czyjąś zdradę.

Ulubionym powiedzeniem mojej matki swojego czasu było „czego się nie dotkniesz to uda ci się to zepsuć" i miałam dziwne wrażenie, że trafnie podsumowywało ono moje życie. Chociaż w tamtym momencie miała na myśli raczej sprawy błahe i mówiła to na wpół prześmiewczo, a na wpół w złości, to jednak wryło się to w moją głowę bardzo mocno – do tego stopnia, że dwa razy podczas tego tygodnia śniło mi się, że mi to mówi, a ja jestem małą dziewczynką, która nie za bardzo wie, co z sobą począć. Budziłam się z tych snów bardzo zraniona – moja matka bowiem posiadała ten rzadki dar ranienia ludzi nawet bez użycia świadomości, jak widać.

Dużo uciekałam myślami, więc praktycznie codziennie byłam w pracy, a resztę wolnego czasu spędzałam na nadrabianiu zaległości na uczelni. Faktycznie sporo było egzaminów śródsemestralnych, bo niektóre z przedmiotów trwały tylko pół semestru i trzeba było je zaliczyć wcześniej niż resztę. Przyjęłam tę wiadomość niemalże z ulgą – mogłam bez wyrzutów sumienia zamknąć się w pokoju i skupić na czymś myśli, czego chcieć więcej? Tymek próbował się ze mną skontaktować, ale nie dawałam mu absolutnie żadnych znaków życia – nie byłam gotowa na rozmowę z nim. Wiedziałam, że odwlekam nieuniknione, ale ta taktyka naprawdę mi się podobała. W tym tygodniu po raz pierwszy po włoskim nie chciałam iść do kawiarni, chociaż David naprawdę był opiekuńczy i parę razy pisał do mnie, czy wszystko jest w porządku. Każdy zresztą z moich nowo nabytych przyjaciół na swój sposób okazywał mi troskę: Zoe często zostawiała mi w kuchni drugie śniadanie, Lorenzo wysyłał memy w takich ilościach, że przed snem przeglądałam je z 20 minut, próbując wszystko nadrobić, Alex napisał mi całą litanię przeprosin na temat swojego zachowania i powiedział, że zezłościł się tak tylko dlatego, że miałam rację. Nawet Irma, z którą zdecydowanie łączyła mnie najmniej wymyśliła, że każdego dnia da mi jeden powód, dlaczego to dobrze, że w końcu moja relacja z Tymkiem się zakończyła. Dzisiaj padło na „w dodatku nie umie zrobić ładnego, seksownego zdjęcia i wygląda na nim jak palant". Jak nie widziałyśmy się w mieszkaniu to przyczepiała mi nalepkę na szafce w kuchni. Musiałam przyznać, że było to bardzo pokrzepiające. Naprawdę cieszyłam się, że miałam takich wspaniałych ludzi wokół – tylko w ciągu tego tygodnia potrzebowałam sporo samotności.

Pewnie potrzebowałabym jeszcze kolejnego, albo i dwóch, ale nie było mi to dane. Pewnego dnia, kiedy leżałam w łóżku i zaczytywałam się w książce od psychopatologii, usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych, a za parę sekund te od mojego pokoju również otworzyły się na oścież. Ściągnęłam brwi, spoglądając na Davida, który w nich stał i szedł właśnie w moim kierunku.

- Dobra, koniec tego – oznajmił, zajmując miejsce obok mnie, do tej pory okupowane przez czekoladę, którą odłożył na półkę obok. – Dałem ci tydzień na uporanie się z myślą, że powinnaś być szczęśliwia, bo rozstałaś się z debilem, ale już wystarczy. Zamierzam ci dzisiaj dać to, czego potrzebujesz – zakończenie tej historii i może nawet trochę zemsty. Wstawaj.

Skonsternowana patrzyłam na niego przez chwilę, podczas gdy jego słowa do mnie docierały.

- Poza tym – dodał za moment, jednocześnie zrywając ze mnie koc – muszę cię poprosić, żebyś w tę niedzielę poszła znów ze mną do kasyna.

ConfusioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz