Rozdział 5

52 7 41
                                    

 Byłam pijana i w dodatku zjarana. Być może dlatego potrafiłam czuć jedynie ciepło na sercu, kiedy siedziałam wśród tych ludzi. Jasne, że w Polsce miałam znajomych – trudno jednak było powiedzieć, że miałam przyjaciół. Pewne wydarzenia z mojego życia skutecznie sprawiały, że nie chciałam zawiązywać bliskich relacji; głównie dlatego, że przyjaciół trzeba czasem zaprosić do domu, a mój był parodią każdego normalnego ogniska domowego. Matka przez większość czasu była pijana. Była jednak też bogata – a ludziom bogatym wybacza się wiele, w tym niszczące nałogi. Oni piją do towarzystwa, a nie są pijakami; przecież nie zataczają się po ulicach ani nie nocują na ławkach w parku, prawda? No właśnie. Więc nie są patologią. Są koneserami alkoholi.

Moja matka była osobą, której nie potrafiłam wybaczyć z wielu powodów – między innymi dlatego, że nigdy nie poczuwała się do winy. Ojca nigdy nie poznałam, wątpiłam też, że ona sama wiedziała, kto nim jest; pewnie puściła się na jakiejś imprezie i niespodzianka – oto ja. Niejednokrotnie, pijana i trzeźwa, mówiła mi, że nigdy nie chciała mieć dziecka. Mnie też nie pociągała wizja macierzyństwa, ale za nic na świecie, gdybym jednak je miała, bym mu tak nie powiedziała. Agnieszka jednak nie umiała zrozumieć, że swoimi słowami potrafi wyrządzić krzywdę – być może dlatego, że sama nie była zdolna do uczuć, jakichkolwiek.

Więc nie. Nie miałam przyjaciół. Jako dziecko bałam się samej wizji ich posiadania, bo kiedyś musiałabym zaprosić ich do domu, a nigdy nie było wiadomo, kiedy miałam znaleźć swoją matkę pijaną na kanapie. Działo się tak właściwie, dopóki z nią mieszkałam, czyli do studiów. Na studia wyjechałam z Warszawy do Wrocławia, co nie było popularnym kierunkiem przemieszczania się młodych ludzi; wszyscy raczej ściągali do stolicy zamiast z niej uciekać. Dość długo uczyłam się, jak właściwie budować nieco głębsze relacje, później poznałam Tymka i jakimś cudem mój świat skoncentrował się na nim. Wcześniej sporo imprezowałam, poznawałam wielu ludzi (choć, muszę przyznać, dość powierzchownie), ale gdy zaczęłam być z nim to znacznie się to ukróciło, a ja skupiłam się na byciu jego dziewczyną. Był pierwszym moim chłopakiem tak na serio, na wszystkich prawach z tego faktu wynikających. Nauczył mnie wielu rzeczy, wiele mi uświadomił, jeszcze więcej po prostu pokazał, bo wcześniej nie miałam pojęcia o ich istnieniu.

Kiedy wpatrywałam się w nich wszystkich, gdy siedzieli wokół ogniska, uświadomiłam sobie, że z nimi właściwie mogłabym się zaprzyjaźnić; i chyba powoli to robiłam. Widmo mojej matki nad nami nie wisiało i to było wspaniałe, a oni wydawali się tak bezpośredni i zżyci, ale przy tym otwarci na mnie, że przebywanie z nimi było cudowne. Poza tym byli bardzo interesującymi ludźmi; spędzanie z nimi czasu było po prostu frajdą.

- Grosik za twoje myśli! – wykrzyknął Alessandro do mojego ucha, obejmując mnie od tyłu ramionami, a ja skrzywiłam się lekko, przekonana że pękły mi bębenki.

- Dlaczego krzyczysz? – mruknęłam, lekko pocierając bok swojej głowy.

- Nie wiem, chyba z entuzjazmu – odparł z rozbawieniem, wypuszczając mnie objęć i siadając obok. – Chcesz sobie zrobić zdjęcie? Wysłałbym Marco. Mówi, że oglądanie ludzi jakimi się otaczam pomaga mu zwizualizować sobie mój świat.

- Jak to zwizualizować? Chyba się widujecie, nie?

Odpowiedziała mi cisza ze strony chłopaka.

- Nie widujecie się? – dopytałam szeptem, nie mogąc ukryć nuty niedowierzania.

Alessandro westchnął.

- Niedługo się zobaczymy. Ale... Nie, dotąd się nie widzieliśmy. I proszę, nie rób mi wykładów, jakie to głupie; ciągle to słyszę. On jednak miał swoje powody, a ja go nie naciskałem. Ale niebawem wszystko się zmieni.

ConfusioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz