prolog

216 25 22
                                    

- Jest dzisiaj z nami nasza nowa, wschodząca gwiazda, nasz nowy diament do kolekcji, we własnej osobie Jung Wooyoung, zwycięzca osiemdziesiątych siódmych Głodowych Igrzysk!

Krew, spływająca po jego policzku, zaschnięta posoka i ciemne oczy pochłonięte strachem, ostatnim uczuciem jakie targało jego serce. Czarne źrenice zwężone do ich absolutnego maksimum, ostatnie chwile życia.

- Powiedz jak udało ci się to przetrwać? Jak to... Nie umiem sobie tego wyobrazić Wooyoung, naprawdę nie wiem jak to zrobiłeś. Odwaga jaka tobą rządziła, to wszystko...

Stające serce i ból rozchodzący się po kończynach. Myśl, że właśnie kończy ci się czas, tyle nieopowiedzianych historii i żal, że nigdy nie odkryjesz sekretów jakie zostały ci w głowie. Krzyk, który rozlega się po lesie i czarne kurki, wybijające się w powietrze spłoszone nienaturalnym dźwiękiem.

- Bo dla mnie jesteś bohaterem, prawdziwym bohaterem. To ile poświęciłeś dla niego, jak dbałeś, jak starałeś się by przeżył... San byłby ci wdzięczny.

Imię.

Jedno słowo wystarczyło, by drgnął i oprzytomniał, a jego wzrok skupił się na roześmianej twarzy prowadzącego. Choć Orys mówił mu, że musi grać w grę jaką rozpoczął, a Miles będzie wyciągał brudy z Igrzysk, to zdecydowanie nie był na to gotowy.
Drgnął siedząc w fotelu obitym fioletowym aksamitem, potrzebował chwili by uspokoić nerwy i znów zacząć myśleć jak człowiek, nie jak wrak.

- On... Ja chyba nie jestem gotowy by o nim rozmawiać- wymruczał łamiącym głosem. Odchrząknął by nie sprawiać wrażenia sennego, ale gardło tylko bardziej go rozbolało.

- Oh, to wielka szkoda. Nasza publiczność wręcz umiera z ciekawości.

Co ty, pieprzony durniu wiesz o umieraniu? Widziałeś ich ciała? Topiłeś się w ciepłej krwi? Musiałeś wybierać czyja rodzina straci dziecko tego wieczoru?

Zamiast tego odpowiada:

- Jeśli tak bardzo umieracie...- Poprawił kołnierzyk ciasno zapięty pod jego szyją.- Jestem wdzięczny jemu i jego rodzinie. Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Straciłem nie tylko miłość, ale też bohatera, który...

Słowa utkwiły mu w gardle i ostro wbiły swe pazury w miękką tkankę. Skupił wszystkie swoje myśli na oddychaniu, musiał zacząć oddychać.
Spojrzał na publiczność, ludzie płakali, inni uśmiechali się wzruszeni, ktoś chyba nawet pociągnął nosem. Kochali takie przedstawienia, rozterki, pozbawieni emocji w życiach uwielbiali oglądać je na wielkim ekranie.

- Po prostu zawsze będę o nim pamiętał- zakończył, mając nikłą nadzieję, że zostawi ten temat.

- Skąd wzięła się początkowa niechęć i atak?

Nie zostawił.

- Niechęć? Cóż, bardziej strach. Tworzyła się koalicja wyspecjalizowanych przeciwników i skupiła się na mnie. Trzymając się z dala od S...- zawahał się, by opanować emocje i nie rozkleić na antenie.- Trzymając się od niego z daleka, tak naprawdę go chroniłem. Potem po prostu uległem, ale przez tę decyzję zaatakowano nasz obóz na plaży.

W jego oczach mignął nikły uśmiech Sana, który z wielką ekscytacją, a nawet trochę wstydem opowiadał mu o drewnianym koniu, którego zrobił. By nie było mu przykro. To był pierwszy raz kiedy zobaczył w nim dobro, które potem całkowicie odkrył.

Czyli San miał rację, wróci do domu i znów będzie mógł go zobaczyć. Zapewne dalej stoi na jego szafce nocnej.
Nie wie tylko czy będzie mógł patrzeć na niego co wieczór, wiedząc z czym się wiąże.

- Niesamowite do czego prowadzi silne uczucie.

Kilka osób na widowni westchnęło, ktoś nawet chyba wstał by lepiej widzieć cały wywiad, ale Wooyoung pierwszy raz w życiu nie chciał być zauważony.
Ten cały wywiad, ta popularność to wszystko było tak sztuczne. Jeszcze zaledwie kilkadziesiąt godzin temu wycieńczony, chory i niemal obłąkany walczył o życie na arenie.

Arenie stworzonej przez tych samych ludzi, którzy teraz nie mogli nadziwić się dlaczego tyle go dotknęło, jak dużo przeszedł i co przez ten czas czuł. To paradoksalne jak w Kapitolu jego życie zmieniło się z nic nie wartego, w tak iluzyjnie cenne.

- Ostatnie pytanie, bo kończy nam się czas- zaśmiał się pod nosem i zmienił pozycję zakładając nogę na nogę. Spojrzał na zwycięzcę jeszcze dogłębniej i uniósł jedną brew.- Gdybyś wiedział co zamierza zrobić, zatrzymałbyś go?

- Zatrzymałbyś? A co by to zmieniło. Ktoś musiał umrzeć. On po prostu dotrzymał obietnicy i mogłem się tego po nim spodziewać.

- A czułeś?

- Że wtedy się zatruje? Nie. Myślałem, że da nam więcej czasu. Albo, że chociaż mnie uprzedzi. Da możliwość głosu.

- I co byś wybrał?- Nieustępliwie dążył do tej odpowiedzi.

Wooyoung wiedział, że nie odpuści i choćby czas dawno miał się skończyć, nie wyłączy kamer póki nie poda kontrowersyjnej odpowiedzi.
A co właściwie by wybrał? Będąc na arenie wtedy, w tamtej chwili myślał, że wolałby umrzeć. Życie w świecie bez Sana, o którym co roku w rocznicę ktoś mu przypomni wydawało się okrutne. Gorsze niż śmierć.

Ale była rzecz, o której Miles i cała publiczność nie miała pojęcia.
San się nie zabił. On się jedynie otruł.
I tak samo jak jego brat miał szansę obudzić się ze śpiączki już poza areną. San robiąc to i wierząc w powodzenie swojego planu okazał się odważniejszy, niż ktokolwiek na tej arenie. To była odwaga jakiej Wooyoung nie miał.

Więc czy żałował?

Nie.

Jeśli ktoś miał uciec z tej areny, to mógłbyć tylko San.

Ale zamiast tego odpowiada:

- Oczywiście. To niezaprzeczalne, wolalbym umrzeć. Wolałbym zjeść te jagody, wyrwać mu je z ręki, ale on planował to od początku i już wtedy wszystko wam powiedział. Nie zdążyłem tego zrobić i żałuję, ale tak, zrobiłbym to bez wahania.

A to nie była prawda.

*

No i powróciliśmy do naszej dobrej, krzywdzącej historii. Wiadome było, że to nie koniec ich zmagań i tego co doświadczą po igrzyskach. Na początku będzie smętnie, ale tego nie przeskoczymy. Bardzo jestem ciekawa waszych opinii co do drugiej części i tego co może się stać.

Co do rozdziałów, nie obiecuję systematyczności, bo jednak zaczęły się zajęcia i nie jest łatwo wygospodarować czas, ale na pewno będą się pojawiać co kilka dni.

Buzi

Ballad Of Chaos [2] ¤ WOOSANOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz